Słów kilka o czynności żeglowania
W nocy ruszamy przez cieśninę na południe – do Afryki. Wieje stały, zachęcający wiatr – głaszcze ciemną taflę wody układając w niej bruzdy fal. Chwytamy go żaglami w prawym bajdewindzie. Niesie nas w pewnym uścisku pod oświetlone wybrzeża – piękny przelot.
Tak, przelot to chyba najbardziej adekwatne żeglarskie określenie. Nie ma na całym świecie czynności bardziej zbliżonej do latania niż żeglowanie. Jacht unosi się, mknie, szybuje, jacht lewituje w muzyce wiatru. Dlatego zwykłem na nie mówić „skrzydlate statki”. To wielka przyjemność dosiadać takiego orła – stapiamy się wtedy w jedną całość. Burty, żagle, wanty, sztagi – stają się częściami ciebie. Strumienie neuronów migrują dłońmi do białego kadłuba – czujesz, dosięgasz, docierasz sobą po najwyższe sekcje masztu. On łapie dla ciebie wiatr i niesie przez wodne góry i doliny. Trudno mi wyobrazić sobie pełniejsze połączenie człowieka z przedmiotem.
Loty szybowcowe kojarzę z podobnymi wrażeniami – uwielbiałem wodzić dłonią po gładkich powierzchniach białych skrzydeł, a potem podczas lotu patrzeć kątem oka jak prężą się pod naporem powietrznych prądów. Zbyt mało jednak doświadczyłem lotniczego rytuału, aby go w pełni czuć, rozumieć i kochać tak jak żeglowanie.