Słów kilka o mojej pierwszej randce z Oceanem

„Woda w oceanie paruje i wznosi się ku chmurom, jak ludzka dusza, a tam wszystko zaczyna się od początku”

Jodi Picoult

Czy ludzie miewają marzenia? Ja tak – nie mogę się od nich otrząsnąć – podążam za nimi, może dlatego moje życie jest pełne zwrotów, historii, epizodów – jestem inspirowany marzeniami…
Otwieram dziś kolejny mały rozdział – coś co może stanie się przedmową wielkiego tomu o błękitnej okładce.

Nie jadę po to, aby odnaleźć swoją odmienność, nie jadę w pogoni za fotografiami, nie jadę kogoś poznać, komuś zaufać, w zasadzie ludzie nie są mi tam potrzebni, nie jadę ani odpocząć, ani zachłysnąć się na moment kupioną wolnością…Pcha mnie chęć spotkania z Nim. Chcę Go doświadczyć, odczuwać, chcę do Niego na jakiś czas przylgnąć – Atlantyk, do Niego się udaję. Wierzę, że ocean to dusza naszej planety – ufam z całego serca, że poczuję i pokocham ją jeszcze bardziej właśnie tam. Wierzę, że odnajdę tam zagłuszany szumem cywilizacji jej puls, ciche lecz miarowe i pełne głębi tętno, rytm czegoś co jest niezmienne, wieczne.

Dwanaście lat temu przesiadywałem na skale przyglądając się zimowym spazmom Pacyfiku. Jego moc i furia z jaką ścierał się ze skalistym wybrzeżem wprowadzały mnie w stan hipnozy. Lewitowałem w błogiej ucieczce od świadomości licząc kolejne ściany wody wychylające się z nikąd po to by runąć z łoskotem u stóp stromego wybrzeża. Uwertura, której byłem niemym świadkiem – skomponowana do rytmu serca matki Ziemi, trwa niezakłócenie od milionów lat. Ten stan, w którym tkwiłem, doświadczając nadbrzeżnego widowiska towarzyszył naszej planecie od zawsze. Jeśli jest coś co nie zmieniło się na Ziemi od początku jej istnienia, to chyba właśnie tembr huku fal rozbijających się o skały wybrzeża. Opuszczając dom wcześnie rano pod pretekstem wędkowania stałem godzinami chłonąc jego ton. Uwielbiałem to – moment fascynacji beznamiętną siłą, uczucie bezsilnej akceptacji, wdychanie zaklętego w zapachu wody narkotyku, który kazał tam trwać, zawieszać wzrok, czesać wiatr palcami wystawiając twarz do kropelek rozpylonej wody. To coś z czego być może narodziła się koncepcja boga – siły nieskończonej, beznamiętnej, niewzruszonej, bezkompromisowej reguły, którą trzeba zaakceptować, boskiej natury, super- bytu, który otacza i kształtuje wszystko wokół. Tak, wierzę, że koncepcja boskości narodziła się właśnie tu – nad brzegiem oceanu.

Penetrowałem jego peryferia tnąc kajakiem paski piany w płytkich zatokach. Wodziłem dłonią po nieskończonej tafli próbując znaleźć jego słabo wyczuwalny puls. Biegałem godzinami po wybrzeżu, mocząc stopy w jego chłodzie, leżałem na piasku, chłonąc szyfry wiatru. Wszystkim tym czynnościom i stanom towarzyszyła narastająca potrzeba poznania, doświadczenia, obcowania z super- bytem – poznania kolorytu duszy Ziemi. Każdy chyba ma takie swoje miejsca, które nazywa „duszą Ziemi”, chyba każdy…Każdy kto rozumie więcej niż ogarnia wzrokiem, każdy kto ma na tyle odwagi, aby wybiec poza szary obłok komfortu przewidywalnej codzienności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *