Słów kilka o jeźdźcu i wietrze
„Jedyne co wolne w naszej cywilizacji to wiatr” Elias Canetti
Motocykle, co z nimi… „Dawcy nerek”, „szaleńcy” – ile słów dziś kojarzy się z widokiem człowieka w kasku mknącego gdzieś lewym pasem?… Czy można na to spojrzeć inaczej?
Jest w tym coś co nie kojarzy się wyłącznie z „adrenaliną”, rykiem silnika, prędkością grubo powyżej dozwolonego limitu?
Jeżdżę jednośladem od kilkunastu lat i choć nie jest to moja wielka życiowa pasja to przyznam szczerze, że tak jak bez umiejętności pływania wpław nie wyobrażam sobie dzisiaj swojego życia bez motocykla. Nie gonię za prędkością, nie szukam mocnych wrażeń i bliskiego kontaktu z „cienką czerwoną linią”, nigdy nie byłem na torze i nie wyprzedzam „na trzeciego” – więc co w tym jest?
O tym, że należy potrafić prowadzić taki pojazd, zdecydowałem jako nastolatek, o tym, że trzeba taki pojazd mieć postanowiłem już jako dojrzały mężczyzna. Najpierw kilka jazd na pożyczonym sprzęcie, potem fascynacja konstrukcją, wreszcie radość z posiadania własnego, długo wyczekiwanego „moto”. Pierwsze weekendowe jazdy, celebrowanie „wycieczek” w letnie dni – miłość, może nie od pierwszego, ale taka „dojrzała”, od drugiego – czwartego wejrzenia…
Jazda motocyklem jest trochę jak słuchanie płyt winylowych – możesz mieć dziś muzykę jaką chcesz, gdzie chcesz i ile chcesz, używając prostych urządzeń podłączonych do internetu. Jeśli jednak oczekujesz więcej to postanawiasz odpakować płytę, położyć ją na gramofonie, patrzeć jak ramię przesuwa się i układa na niej igłę, przeczytać tekst – chcesz po prostu celebrować ten moment… W świecie motocyklistów jazdę zaczyna się od przeczyszczenia kasku, założenia ubioru, dotknięcia manetki, poprawienia rękawic, to nie jest po prostu trzaśnięcie drzwiami od samochodu… Potem jest trochę tak, jak sądzę, że musiało być wieki temu, kiedy wsiadało się na koń z zamiarem pokonania określonej trasy. Myślę, że jeźdźcy w dobie „przedspalinowej” delektowali się samym faktem jazdy – nie ważne dokąd, nie ważne jak długo – ważny był i ciągle jest w świecie motocyklistów, sam fakt jazdy. Brak stalowej izolatki, jak w przypadku jazdy samochodem, daje kontakt z otoczeniem – motocyklista czuje wiatr, zapach pól, Słońce i deszcz – motocyklista jest „tu i teraz” w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Jazda jednośladem to balans ciałem – delikatne ruchy, zmiany środka ciężkości, które przekładają się na finezyjne przechyły, skręty i manewry na trasie. Bycie „pasażerem” w takim drogowym „tango” wymaga szczególnego zaufania do prowadzącego, stąd jazda motocyklem we dwoje to coś zupełnie innego niż dzielenie kabiny w samochodzie… Jazda z pasażerem to subtelny taniec, scalający dwie osoby z maszyną w takt muzyki pulsującego silnika. Coś za czym szczególnie przepadam, to długie podróże w nieznane z mapą, namiotem i ciekawością świata. On – mój „destrier”, średniowieczny rumak i ja – na przekór pogodzie i hałasowi życia – w poszukiwaniu nieznanego. Bez „adrenaliny”, bez „ryku silnika”, bez „szaleństwa”, w poszukiwaniu urody świata i z uśmiechem przykrytym przyłbicą kasku – przemierzamy świat. Płyniemy „wpław” przez morze dróg, w pierwotnym zachwycie faktem przemieszczania się… Pozdrawiamy się na trasie, jak niegdyś samotni jeźdźcy. Lewa w górę Panie i Panowie Motocykliści