Słów kilka o gigancie

„Psy kochają przyjaciół i gryzą wrogów, w odróżnieniu od ludzi, którzy niezdolni są do czystej miłości i zawsze muszą mieszać miłość z nienawiścią” – /Zygmunt Freud/

Mówią o nich, że są cierpliwe i spokojne, że rozpiera je duma i silna godność poparta niezależnym charakterem… psy z Kaukazu – półdzicy wojownicy z tutejszych dolin, władcy stad, zabójcy wilków… Leżał na półce skalnej obserwując jak zieleń topi się w złocie wschodzącego Słońca. Podniósł głowę łapiąc wiatr – poczuł w powietrzu coś nowego, wyłaniającą się nieśmiale spośród zapachów Kaukazu woń cywilizacji. Tego poranka w dolinie miało się zdarzyć coś innego niż zwykle. Codzienny rytm walca ciemności i brzasku zakłócił snop sztucznego światła. Zieleń trawy przysłonił kolor stali wdzierającej się na nią ciężarówki. Pomruk silnika, ludzkie głosy, stukot narzędzi, postacie, przedmioty… Wszystko tak nowe w niezmąconym dotąd pejzażu doliny…

To nie był dla nas przyjemny poranek. Pod nogami chrzęściła zamarznięta ziemia, twarze smagał zimny wiatr. Każdy dotknięty metalowy przedmiot zdawał się być posmarowany klejem… Krzątaliśmy się w dolinie już jakiś czas kiedy zaczęło pokazywać się Słońce. Najpierw trochę nieśmiało, potem z siłą wybuchu oblało ściany skał czerwienią poranka. Z minuty na minutę szron zamieniał się w krople rosy, temperatura rosła, do nocnej zmarzliny wracało życie.

Zobaczyłem go kątem oka – przemykał po trawiastym zboczu zaniepokojony obecnością intruzów. Celowo nie dałem oznak zainteresowania, choć zawiesiłem wzrok na jasnej sylwetce jego muskularnego ciała. Robiłem swoje nie spuszczając z oka ciekawskiego olbrzyma. Kładł się w trawie, czołgał, skradał szukając dobrej pozycji niczym wytrawny snajper. Leżał przez dłuższy czas, wreszcie usiadł zdumiony ilością i kształtami przedmiotów, które owe postacie wybebeszyły z brzucha ciężarówki. Patrzył, węszył badając nasze zamiary. Wreszcie i we mnie czujność oddała pola ciekawości właściciela tutejszych stad owiec. Już bez nuty skrytości skierowałem wzrok w jego stronę – prowokacyjnie zrobiłem kilka kroków manifestując pewność siebie. Dźwignął się na cztery łapy i wolno, niby łukiem, choć nie spuszczając mnie z oka zbliżył się o kilka metrów. Dotknął nosem przedmiotów, które przed chwilą trzymałem, przycisnął łapą, przerysował zębami badając te nasze zabawki… wreszcie zbliżył się tak, że dokładnie widzieliśmy już swoje źrenice. W męskim dialogu spojrzeń obaj zorientowaliśmy się, że żaden z nas nie jest agresorem.

          Wyciągnąłem dłoń, dokładnie ją zbadał błyszczącym nosem, otarł się o mnie obszedł kilka razy wokół, a ja dałem mu komfort bycia „za mną” na dowód mojego zaufania. Wreszcie stanął opierając muskularne cielsko o moje nogi w pozie głoszącej „mamy to za sobą, co dalej człowieku”…. Spędziliśmy tego dnia razem kilka godzin. Markowanie wspólnej pracy, zabawa – cwałował w szczenięcej radości za kijem, choć nie znał zwyczaju przynoszenia, wspólne jedzenie, mnóstwo klepania, chwytania zębiskami, drapania, skakania… Obdarzyliśmy się na ten czas męską przyjaźnią – ja i kaukaski olbrzym… Pod koniec dnia gdzieś zakiełkowała mi w głowie myśl o tym jak wspaniale byłoby go stąd zabrać i obdarzyć tą przyjaźnią i uwagą, której pewnie nigdy od człowieka nie otrzymał. Gdzież jednak będzie miał ten olbrzym lepszy dom niż w tutaj, w górach… Żegnaliśmy się wylewnie, czule i ciepło, nigdy się już nie zobaczyliśmy, a ja postanowiłem zamiast domu podarować mu te parę wersów….

Jedna odpowiedź do Słów kilka o gigancie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *