Mental Toughness – ocean mocy

„Dzielnych los wspomaga”  /Terencjusz/

Mental toughness, dzielność, odporność psychiczna – zastanawialiście się kiedyś jak kształtować te cechy charakteru? Dlaczego niektórzy z nas mają w sobie upór, wytrwałość w dążeniu do celu, a inni rozpływają się jak kostka cukru w ciepłej kawie? Próbując znaleźć odpowiedź na te pytania sięgam pamięcią do wspomnień wojennych, sportowych, morskich… poniżej jedno z nich.

W nocy dalej syk i spazmy. Ulepione z piany bałwany ścigają się z jachtem, momentami co odważniejsze z nich próbują dosiąść do kokpitu. Odpędzamy je klnąc siarczyście, tak – celnie rzucane obelgi pomagają odpierać te zuchwałe abordaże. Odwdzięczają się nam chluszcząc zimną wodą. Trwamy tak, ten stan jest raczej daleki od rekreacji – to mozolna, okupiona siniakami podróż w głąb samego siebie. Ocean zdaje się pokazywać nam na co go stać – wszyscy wiemy, że to tylko mała próbka i mamy nadzieje, że on wie, że my wiemy… Tymczasem śle w nas szeregi niestrudzonych bałwanów, rzędy fal, złośliwe szkwały. Dość już tego Kochany, dość…

Pikujemy w ciemność. Wielki Brat Ocean, władca i dysponent naszych losów momentami cichnie jakby drwiąc, tylko po to by po chwili pchnąć wskazówkę wiatromierza w górę skali. Pod nami raz za razem otwierają się doliny wodne – pędzimy w ich dół w wyścigu do środka ziemi. Potem wślizgują się pod nas wodne góry unosząc białe cielsko jachtu niczym dmuchaną piłkę. Wznosimy się momentami kilka metrów ponad taflę niepokornego Atlantyku – tak są tu góry i doliny. Pędzimy jak narciarz na muldach alpejskiego stoku. Piana syczy i bryzga na boki, potem znika gdzieś szarpana wiatrem. Szkwaliste baty chłoszczą kadłub łodzi i nasze ogorzałe twarze, wiatr wygwizduje swoje opowieści na organach stalowego olinowania. Rozpoznajemy już wśród tej muzyki skalę jego siły… Czuję się jak na dłoni giganta- nie ma chyba lepszego określenia na ten stan. Przyklejam się do lornetki wypatrując kreski brzegu. Czasem góry wodne gdzieś na horyzoncie dają złudzenie bliskości celu. Nie można walczyć z Atlantykiem, trzeba w nim trwać, stać się jego częścią, oswoić się z gwizdem i topografią fal, żyć amplitudą jego spazmów. To jeden z tych stanów w życiu, w których trzeba być „dzielnym”, bo nie ma się innego wyjścia. Tak, będąc kilka dni żeglugi od najbliższego lądu w sumie nie ma się wyjścia, trzeba stać się częścią oceanu, odnaleźć tam siebie i trwać w poszukiwaniu spokojnych wód.

Być może to trwanie przypomina nieco meandry życia, sztormowe zrywy ludzkich historii. Jest się „dzielnym” wtedy, gdy zakłada się stan bez wyjścia w momentach, w których inni rozpływają się jak kostka cukru w ciepłej kawie. Jest się „dzielnym”, gdy porażka nie jest opcją, a o zwątpieniu po prostu nie ma mowy. Jest się „dzielnym”, kiedy robi się swoje bez otwierania się na bodźce zewnętrzne, bez niepewności, bez oglądania się za siebie… Może dzielność to kwestia postrzegania świata, oceny swojego położenia, może jest to trochę oceaniczna sprawa. Czy wrócę stąd „dzielniejszy”?…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *