Colonel radzi: jak być kukiem na jachcie i nie skończyć za burtą…
Co zapobiega buntom na pokładzie? Co jest ważniejsze dla morale załogi od dobrze pracującego żagla – MICHA 😊. Ocean – rejs – gotowanie, to wyzwanie wymagające osobnika o szczególnym typie osobowości. Jest to kombinacja cierpliwości, sprawności fizycznej, sztuki kulinarnej, otępienia błędnika i zdolności przewidywania trajektorii lotu najróżniejszych przedmiotów. Lubię gotować i uwielbiam żeglarstwo – ze skrzyżowania tych dwóch pasji wynika moje doświadczenie w byciu „kukiem” na jachcie. To, że nie skończyłem jeszcze za burtą lub w kotle uważam za swego rodzaju sukces okupiony doświadczeniem, którym chciałbym się z Tobą Drogi Czytelniku podzielić.
Na morzu jak wiadomo „buja” 😊. W złej pogodzie zwykle dużo się nie je, jeśli jednak kiepska aura utrzymuje się przez dłuższy czas… zjeść trzeba. Przy dużym rozkołysie nikt ochoczo nie schodzi pod pokład, dlatego gotowanie w tych momentach powiedzmy nie należy do najczęściej wybieranych zajęć. Wtedy ruszam do akcji – mój otępiały błędnik, chwytne kończyny dolne i zamiłowanie do gotowania czynią mnie perfekcyjną bronią w walce o ciepły posiłek… Zwykle mam jakiś z góry przemyślany plan, czasem jednak daję nura do kambuza (to kuchnia na statku 😉 ) całkiem spontanicznie. Jak to wygląda?
Wejdź na chwilę do swojej kuchni – popatrz na szafki, sprzęty… teraz zamknij oczy i wyobraź sobie, że całe to pomieszczenie miarowo kołysze się na boki i czasem unosi się, powiedzmy dwa metry w górę. Dotknij kuchenki i dodaj jeszcze do tej wizji jeden efekt specjalny – podczas, gdy wszystko rytmicznie „faluje”, kuchenka się nie rusza 😊… Na jachcie urządzenia te są zwykle montowane na tak zwanym kardanie – tak, żeby „gary nie spadały”…
Jak przygotować się do kulinarnego szturmu na takim froncie? Kilka moich okupionych siniakami porad:
- Po pierwsze – orientacja w terenie. Musisz wiedzieć gdzie co jest… Pomimo tego, że „gary” układamy w szafkach tak, żeby stabilnie leżały na miejscu (proces nazywa się „ształowanie”) to należy założyć, że każde otwarcie drzwiczek grozi zasypaniem talerzami, kubkami, mąką, makaronem lub inną latającą drobnicą. Orientacja w otoczeniu zatem – number one… „uchylam delikatnie drzwiczki i szybkim ruchem dobywam butelkę oliwy, po czym natychmiast te drzwiczki zamykam” 😊 – tak to powinno działać. W naszej roztańczonej kuchni nic nie może leżeć na blacie. „Na wierzchu” możesz mieć tylko tyle rzeczy, ile zdołasz utrzymać zestawem swoich czterech kończyn (można też coś „zaprzeć ciałem” – ale to już wyższy poziom sprawności). Jedyną bezpieczną przystanią dla „garów” jest pojemnik zlewozmywaka.
- Po drugie – koncepcja. Tutaj nawiążę do innej analogii – jedziesz w korkach z pracy, w domu czeka na obiad wygłodniała rodzina, nie ma czasu na wysublimowane pomysły, nie ma przestrzeni na błędy… wpadasz do kuchni z gotowym pomysłem, sam/ sama w nerwach powodowanych głodem. Prostota w tym momencie to 75% szans na sukces. Podobnie w targanej spazmami oceanu kuchni jachtowej – tutaj musisz wpaść z pomysłem. W tym trzeba sobie pomóc, staram się zazwyczaj mieć gotowe „prefabrykaty”, dlatego w momentach spokojniejszej aury gotuję ryż, makaron, kaszę czy inne „nośniki węgli”. Wszystko po to by uniknąć balansowania z garem pełnym wrzątku. W budowaniu prostych koncepcji pomaga mi również as z rękawa – czyli zestaw gotowych mieszanek przypraw. Zazwyczaj zabieram paczki z przyprawami z Polski, w tym zawsze przyprawę do „ryby” (tej, której jeszcze nie udało mi się złapać). Zwykle do mojego plecaka przed wyjazdem wędruje zestaw „do kurczaka”, „do ryby”, „do mięs” – kilka wynalazków typu „kuchnia meksykańska”, czy „gyros- kebab”. Przydaje się też mała butelka sosu worcestershire, który z każdego „zwykłego mielonego” wykręci kulinarną finezję.
- Po trzecie, wspomniałem już o wrzątku – bezpieczeństwo. Gotowanie w kuchni „na fali” to spacer po krawędzi. Kilka zasad, co do których raczej nie ma analogii w naszych domowych pieleszach: koc gaśniczy – tak, tutaj może mieć miejsce wypadek z ogniem, a pożar na jachcie to katastrofa. Jeśli gotujesz podczas rejsu zawsze miej świadomość, gdzie jest koc, gdzie stoi gaśnica i jak jej użyć. To nie żarty, nawet na turystycznym rejsie wzdłuż wybrzeży Chorwacji. Gaz – na każdym jachcie powinien być główny zawór odcinający dopływ gazu z butli do kuchenki, musisz wiedzieć, gdzie on jest i musisz mieć do niego łatwy dostęp. Po zakończeniu przygody z gotowaniem zakręcamy najpierw zawór główny, potem – kiedy płomień przestanie się palić, kurki na kuchence. W ten sposób mamy 100% pewności, że z paleniska nie ulatnia się gaz.
- Po czwarte – stan nieważkości versus grawitacja. Wszystko jest w ruchu, trochę tak jak na stacji kosmicznej, z tą jednak różnicą, że tutaj co jakiś czas ktoś „na chwilę”, złośliwie włącza grawitację. Przedmioty upadają – z hukiem, z werwą, z „cholerą jasną” i czasem – z gorącą zawartością. Dzięki morskim doświadczeniom zacząłem doceniać piekarnik – stąd nic nie wypadnie, zatem jeśli można coś upiec w folii, czy w rękawie to należy z tej szansy skorzystać. Do mojego plecaka „kuka” lądują rękawy do pieczenia.
- Po piąte – higiena i zdrowie. Ryby morskie są pyszne i pożywne… Do każdego jednak, najwspanialej nawet wyglądającego okazu morskiej fauny należy podchodzić z „pewną dozą nieufności”. Przypadek z mojej praktyki – historia ze zdjęcia… Widzicie? Trzymam dumnie wspaniale wyglądającą rybę, za mną kilku wygłodniałych członków załogi wydaje jęki i stłumione pomruki zadowolenia, dyskutują o tym jak my sobie ją przyrządzimy i ile dni będziemy jedli te wspaniałe steki. Kilka minut po zrobieniu tej fotografii rozciąłem brzuch tego zwierza i… i nie chcecie wiedzieć co tam było. Ci którzy zapamiętali z książek do biologii rysunki pasożytów mogą sobie do pewnego stopnia to wizualizować (choć nie polecam)… Ryba została zwrócona morzu, ja przez kolejnych kilka godzin wyparzałem wrzątkiem deski, noże i szorowałem ręce. Od tamtej pory do plecaka kuka wędrują jednorazowe rękawice gumowe, a ja dokładnie przyglądam się każdemu zjadanemu przez nas morskiemu stworowi. W obszarze higieny i zdrowia warto wspomnieć o płynie antybakteryjnym, który wędruje do plecaka kuka. Dobrze również każdego członka załogi wyposażyć we „własną” butelkę na wodę po to by nie wymieniać się wszystkim tym, co podczas rejsu hoduje swoje potomstwo na naszych ustach 😉 Obowiązkowo osobisty termos.
I na koniec najważniejsze – dzielenie się to piękny gest, przygotowywanie dla kogoś posiłku to wyjątkowa, pierwotna i wspaniała forma tego zwyczaju. Ciesz się tym – patrz i słuchaj jak głodni i zmęczeni towarzysze oceanicznego przelotu pochłaniają to co przygotowałeś/ przygotowałaś. Radość i satysfakcja oszukają Twój błędnik, a „gary”? „Gary” zawsze ktoś umyje 😉 Smacznego!
3 Responses to Colonel radzi: jak być kukiem na jachcie i nie skończyć za burtą…