Mental Toughness: test utraty
Święto zmarłych – lubię przechadzać się wieczorem po alejkach cmentarza. Płoną znicze, charakterystyczny zapach mikstury kwiatów i parafiny, przytłumione rozmowy, jesienny chłód. Wyjątkowa atmosfera skłania do wspomnień. Wracam w takich momentach myślami do doświadczeń związanych ze śmiercią bliskich ludzi. Dla żołnierza to szczególny temat. Śmierć jest niejako wpisana w nasz fach. Doświadczanie jej bliskości uczy, pokazuje dobitnie, że w jej obliczu wszyscy jesteśmy równi. Bogaci i biedni, muzułmanie, katolicy, biali, czarni, żółci – wszyscy przychodzimy na świat i opuszczamy go zgodnie z brutalnym prawem biologii. Doświadczanie śmierci to też moment, w którym odporność psychiczna wystawiana jest na ekstremalny test. Obcowanie z tym zjawiskiem wywołuje głęboką refleksję, która niekiedy zmienia człowieka na zawsze. Jakie były moje „obcowania” z brutalnością natury? Czego nauczyła mnie konfrontacja ze zjawiskiem śmierci? Dziś wspominam najtrudniejszy, afgański test.
To była chłodna noc, staliśmy w dwóch rzędach za transportowym Herkulesem. Rampa opadła powoli, ruszyliśmy zajmować miejsca. Zasobnik, broń, pasy, metaliczny dźwięk zapięcia klamry, wtulenie głowy gdzieś w parcianą siatkę oparcia, oczekiwanie na start. Kołowanie, wejście silników na wysokie obroty, wreszcie gwałtowny ruch do przodu sygnalizujący rozpoczęcie startu. Błądziłem myślami gdzieś po listach rzeczy, które miałem do zrobienia po lądowaniu, nie było czasu na głębsze refleksje w stylu „jak to będzie…”. Z przeciwnego rzędu nachylił się do mnie przyjaciel krzycząc mi do ucha: „słuchaj, wiesz jak jest! jak się gdzieś nie chce jechać, to potem się okazuje, że jest fajnie!” Ten człowiek nigdy nie traci poczucia humoru, kocham go za to… Pomimo jednak, że „jechać się nie chciało” to fajnie nie było… Kilka tygodni po wylądowaniu rozpoczęliśmy boje o utrzymanie pięćdziesięcio kilometrowego odcinka drogi. Ten pas asfaltu miał kluczowe znaczenie dla naszego przetrwania… „Floryda”, bo tak go nazywaliśmy, przecinała górskie tereny, na których od dekad panowali Talibowie. Każdy nasz przejazd przez te terytoria był jak rękawica rzucona im w twarz. Dzień, który wspominam był wyjątkowo upalny…
Kolejny raz przebijaliśmy się z dużym konwojem na wschód…Ciężarówki lokalnych kontraktorów ciągnęły się krętą nitką szosy. Pomiędzy nimi nasze HMMWV (samochody terenowe) i Rosomaki (transportery opancerzone) uwijały się jak pasterskie psy. Byliśmy już grubo za połową trasy, pierwsze pojazdy wyjeżdżały z miejscowości, którą nazywaliśmy „wsią spawaczy”. Ludzie tu nie kryli braku sympatii do nas. Nam też czasem trudno było wykazać się przyjaźnią… Drogę przecinały liczne przepusty, w każdym z nich mogły być miny, dlatego dokładnie je sprawdzaliśmy. Powolne tempo jazdy zawsze powodowało pozbawioną pozorów sympatii interakcję z mieszkańcami „wsi spawaczy”. Około piętnastej pełną napięcia ciszę przerwał huk eksplozji. Ci z nas, którzy zdążyli odwrócić głowy dostrzegli asfalt unoszący się niczym most zwodzony. Po ułamku sekundy z obłoku kurzu ukazał się wyrzucony kilkanaście metrów ponad ziemię jeden z pojazdów HMMWV. Mina pułapka – spory ładunek, nikt nie miał co do tego wątpliwości…
Dobrze wyszkoleni żołnierze działają w takiej sytuacji odruchowo, bez rozkazów. Pojazdy natychmiast rozjechały się na boki, zajmując pozycje bojowe wokół miejsca wybuchu. Z ich wnętrza wybiegli piechurzy, medycy ruszyli do zniszczonego samochodu, ustalono koordynaty i podano je przez radio wraz z krótkim meldunkiem. Pojazd naszych kolegów, jakby przełamany w pół, spoczął na nasypie. Wokół unosił się pył i dym, samochody kontraktorów rozpierzchły się chaotycznie po bocznych uliczkach. Operator uzbrojenia wyrzucony siłą wybuchu leżał kilkadziesiąt metrów od samochodu, w którym wciąż pozostawali jego koledzy. Krzysztof i Adam po dotarciu ratownika nie dawali już oznak życia. Łukasz i Marek mieli poważne obrażenia wewnętrzne, pozostawali nieprzytomni. Serce Łukasza kilka razy przestało pracować. Z okolicznych zagród padło kilka strzałów, koledzy z ochronnego perymetru odpowiedzieli ogniem. Wezwany przez nas śmigłowiec medyczny miał dotrzeć dopiero za ponad pół godziny, zbyt późno dla obu umierających kolegów…Przez radio udało nam się ustalić, że nieopodal była w trasie jedna z polskich, transportowych maszyn. Skontaktowaliśmy się z załogą, bez dodatkowych pytań zeszli z zadanej trasy, aby nam pomóc. Maszyna transportowa nie miała na pokładzie żadnych urządzeń medycznych, a nasz ratownik był w stanie podtrzymać przy życiu tylko jednego z ciężko rannych… Łukasz, czy Marek… Podjąłem jedną z trudniejszych w życiu decyzji – zabieramy śmigłowcem ratownika i Marka, który rokował, że po szybkim dotarciu do szpitala przeżyje. Łukasz,… Postanowiliśmy reanimować go do momentu przylotu maszyny medycznej, jednak wszyscy byliśmy świadomi sytuacji…
Ciąg wirnika wzbił w powietrze tumany kurzu, ktoś z pobliskiej zagrody strzelił w stronę śmigłowca, odpowiedzieliśmy ogniem. Gdzieś w tym zamieszaniu ratownik z pomocnikiem, taszcząc nosze odnaleźli śmigłowiec. Maszyna powoli z nosem przy ziemi oddaliła się wzdłuż drogi. Zapadła cisza, zdaliśmy sobie sprawę ze swojego położenia. Kilku z nas bez wytchnienia pracowało przy Łukaszu… Wreszcie pojawił się śmigłowiec medyczny, jego załoga odebrała od nas już trzech martwych kolegów. W bazie na stanowisku dowodzenia zasiedliśmy przy radiach śląc meldunki. Zapadał zmrok – trąbka grała sygnał do zdjęcia z masztu flagi, patrzyliśmy ukradkiem po sobie. Była cisza, robiliśmy swoje. Jedna z kobiet uroniła łzę, ja tarłem czoło brudną ręką. W sieci odczytaliśmy komunikat z innej polskiej bazy: „wiemy co się u was stało, jesteśmy z wami”. W przejściu pomiędzy barakami zaczepił mnie korespondent wojenny – „mogę z wami pogadać?” – zapytał. Położyłem mu rękę na ramieniu i spojrzałem w oczy – nie powtórzył pytania. Późnym wieczorem, kiedy wszyscy znaleźli się w bazie usiedliśmy z kilkoma oficerami w baraku. Michał spierał plamę krwi ze spodni, otworzyliśmy zbunkrowaną gdzieś butelkę alkoholu, wypiliśmy po drinku nic nie mówiąc.
Rano obmyłem twarz, pochyliłem się nad meldunkiem dobowym: „stan osobowy w zespole bojowym – saperzy: zero” … Co my teraz zrobimy?… Pożegnamy się z kolegami i pojedziemy robić swoje, życie toczy się dalej…
Pomimo ekstremalnego charakteru opisanego zdarzenia kilka wniosków uważam za cenne w kontekście konwencjonalnej rzeczywistości. Czego zatem nauczyły mnie wojenne tragedie?
Po pierwsze – plan. Śmierć bliskich, jakkolwiek brutalnie to zabrzmi, jest zjawiskiem nieuchronnym – należy się z tym liczyć i być na tę okoliczność przygotowanym. Podczas misji bojowej działania zespołu regulowały wcześniej określone, spisane i przećwiczone procedury. Dzięki temu w momencie kryzysu nikt z nas nie zastanawiał się co zrobić. Tak jak to opisałem powyżej: „dobrze wyszkoleni żołnierze działają w takiej sytuacji odruchowo” – mają plan na tę okoliczność i wdrażają go w życie. Każda sytuacja jest inna i każda wymaga indywidualnego podejścia – pomimo to, główny zarys sposobu działania jest wszystkim znany i pozostaje niezmienny. Ludzie koncentrują się w takim momencie na procedurach, są zorientowani zadaniowo – dzięki temu nie mają wręcz czasu otworzyć się emocjonalnie. Plan pomaga racjonalnie działać, kanalizuje energię i myśli. Ułatwia to dystansowanie się od bolesnej rzeczywistości. O kryzysie należy myśleć i rozmawiać zanim życie nas zaskoczy tragedią. Czy można tę lekcją przełożyć na najtrudniejszy moment w naszym życiu? Na czas pożegnania się z bliskimi, odchodzącymi ze świata doczesnego? Oceńcie sami. Uważam, że z perspektywy utrzymania odporności psychicznej w momencie emocjonalnego kryzysu może to być cenny mechanizm.
Po drugie: „ochronny perymetr” – pamiętacie, kiedy wspomniałem o tym, że z pobliskich zagród padały strzały? Ktoś z nas – członków rodziny, weźmie na siebie główny ciężar zadań związanych z okolicznością odejścia najbliższych. Tej osobie należy się „ochronny perymetr” – odciążenie z odpowiedzialności za rutynowe obowiązki w domu, w pracy… Ten człowiek musi czuć się bezpiecznie wykonując trudne zadania, dokładnie tak samo jak ratownik na polu walki.
Po trzecie: trudny okres należy zamknąć. Najlepszy plan, najbardziej zadaniowa postawa nie wyciszy emocji. Rozliczenie się z nimi to kwestia równie ważna jak sprawne radzenie sobie z wyzwaniami kryzysu. W naszym wojennym świecie nie było możliwości udziału w pogrzebach. Ciała kolegów zabierano śmigłowcami do szpitali, stamtąd transportem lotniczym do kraju. Od Amerykanów przejęliśmy zwyczaj, który oni nazywali „memorial service”. Zbieraliśmy się wszyscy przy chwili wytchnienia, kładliśmy na ziemi symboliczne pamiątki: karabin, hełm zabitego kolegi. Wypełnialiśmy ten czas rozmową na jego temat, wspomnieniami, były łzy, złość, czasem uśmiech. To był dla nas „moment zamknięcia” – życie musiało toczyć się dalej, a wojenna rzeczywistość nie szczędziła nam wyzwań. Nie wiem, czy pogrzeb w konwencjonalnym świecie jest dobrym „momentem zamknięcia”. Natłok zadań, obciążenie realizacją planu nie pozostawia zbyt wiele czasu na refleksję, słusznie – jak już podkreśliłem powyżej. Może warto zatem pomyśleć o chwili dla siebie, dla rodziny – dla grona najbliższych osób. O momencie zaplanowanym tak, abyśmy wszyscy mieli czas na podsumowanie, zamknięcie, emocjonalne rozliczenie i otwarcie nowego okresu. Utrata bliskiej osoby może zachwiać odpornością psychiczną na długi czas. Jasno określony, zaplanowany moment zamknięcia pomaga odzyskać równowagę.
Każdy kryzys jest źródłem bezcennej wiedzy. W mojej karierze wojskowej kilkakrotnie żegnałem zabitych kolegów. Były to bolesne doświadczenia, jednak z każdego z nich wychodziłem silniejszy, bogatszy w wiedzę o samym sobie. Mam nadzieję, że porcja doświadczeń, którymi się z Tobą podzieliłem pomoże Ci przejść przez trudny czas. Wobec natury jesteśmy równi – radość, smutek czy ból dotyczą nas wszystkich. Nie wszyscy jednak jesteśmy na te emocje jednakowo gotowi. Warto więc skorzystać z cudzych doświadczeń. Życzę Ci siły w trudnych momentach. Może masz swoje recepty na kryzys utraty? Podziel się z nami swoją refleksją.
zdarzenie miało miejsce, zmieniono personalia/ imiona
4 Responses to Mental Toughness: test utraty