Słów kilka o statku w objęciach mariny

Człowiek nigdy nie zgubi się na morzu (…)
Ernest Hemingway

Budzimy się w uśpionej poza sezonowym letargiem, biało- błękitnej miejscowości. Marina zagnieżdżona w płytkiej zatoce staje się naszym pueblo na jedną dobę. Domy kłują bielą, przetykaną błękitem okiennic. Oheblowane wiatrem drewno desek wabi dłonie aksamitem politury. Jest w tym coś niespotykanego nigdzie indziej – kanaryjska spójność budowana splotem morskich barw, ciśniętych gdzieś pomiędzy brąz i szarość wulkanicznych skał. Woda ma tu zapach, jest to rodzaj mikstury woni morza i lądu, leniwa mgiełka unosząca się nad obmywanym falami wybrzeżem.

 

Kąpią się w tym obłoku setki restauracji pogrążonych w półgłosie porannego ludzkiego gwaru. Poza sezonowi przybysze przemierzają leniwie alejki, zawieszając wzrok na wspomnieniach lata. Rano biegnę kilka kilometrów nadmorskim bulwarem, zanurzam się w lepkiej parze porannej mgły. Jest rześko, leniwie, spokojnie. Zaczyna brakować oceanicznego kolorytu naszej podróży. Tutaj krajobraz kształtuje człowiek – ocean stanowi zaledwie dodatek, tło dla komercyjnej scenerii egzotycznego kurortu. Ta zmiana perspektywy zaskakuje mnie gdzieś na kanapie oblanej bielą kawiarni. Nie jestem tu człowiekiem morza – bronię zaciekle swojej błękitnej tożsamości przed szczerzącą zęby cywilizacją. Czuję zimny oddech wionący z paszczy niebezpiecznie bliskiej codzienności. Powietrze wisi w bezruchu, wilgoć oblepia lepką mazią uwięzione w przystani skrzydlate statki.

 

Sącząc espresso obserwuję leniwie krążących turystów: Anglicy, Amerykanie, Niemcy – kosmopolityczna kohorta łowców posezonowych okazji. Obsiadają mnie ciekawskie gołębie, chwilę z nimi konwersuję… Snuję się w poczuciu braku koncepcji na ten czas wśród bieli. Po południu jemy obiad w restauracji skrupulatnie okrytej liśćmi całorocznych roślin. Szklanka rumu w kultowym barze, rzut oka na fotografie sędziwych żaglowców i dzielnych żeglarzy. Lepię swój dzień z leniwie prowadzonych rytuałów: prysznic, pranie, spacer, cisza… Zawieszam wzrok na roześmianych rybakach malujących jaskrawymi farbami stojący na nadbrzeżu kuter. Pękaty kadłub łaskotany pędzlem zdaje się rubasznie rechotać. Uśmiecham się do niego – szczerzy do mnie połamane zęby drewnianego relingu. Ten jegomość przeszedł to i owo… Uroczy obrazek, mocno odcinający się od szarości wulkanicznego pejzażu. Życie ma tu jakiś ukryty walor…

Wieczorem siedzę sam na pokładzie skrzydlatego statku – od zawsze ogromnie to lubię. Obserwuję falującą rąbkami spódnicy płaszczkę. Unosi się nad dnem, jak ogoniasty naleśnik – przewieszam się przez reling, urzeczony urodą tego przybysza. O zmroku przechadzam się po plaży – fale łagodnie głaszczą brzeg. Bosko jest zamienić kawiarniany wrzask na spokój pogrążonej w nocy plaży… W kurortowym zgiełku wszechświat, który tak uwielbiam i w którym doszukuję się kolorytu siebie, niebezpiecznie się zacieśnia. Nie dam wyprzeć go z siebie, bronię go przed nachalnym hałasem rozświetlonego miasteczka. Ocean z tych kawiarnianych zagłębi wygląda zupełnie inaczej – to ładny obrazek, ulotny zachód Słońca, pretensjonalny dodatek w archipelagu konsumpcji. Nie ma w nim nic z tajemniczego magnetyzmu, którym przesiąknięta jest jego grawitacja. Mam wrażenie, że większość orbitujących tu ludzi nie dostrzega natury otaczających ich zjawisk. Zastanawiam się po której stronie linii brzegu zakotwiczyć surrealizm…

 

Wreszcie oddajemy cumy – świat znowu jest nasz. Wyprowadzamy statek z objęć falochronów, pomagamy mu rozpostrzeć białe skrzydła, kurs na południe… W nocy przemierzamy galaktyki świecących glonów. Wypływają gdzieś z głębin setkami zielonkawo srebrzystych bąbli. Wygląda to tak, jakby na dnie pod nami właśnie rodził się kosmos. Morskie cyrkonie skrzą się gwieździście dotykając powierzchni by wkrótce pozostać za rufą w pochłaniającej wszystko smole nocy. Kołyszemy się w leniwym rytmie spokojnych fal. Słaby wiatr, mgła, lepkość, senność, cichy stukot takielunku – powoli połykamy kolejne mile. O trwającej podróży przypomina tylko szept pluszczącej wody i niknące za nami galaktyki glonów.

2 Responses to Słów kilka o statku w objęciach mariny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *