O wojnie z wirusem – refleksje żołnierza
Cóż, wszystko wskazuje na to, że zgodnie ze złorzeczącym przysłowiem „przyszło nam żyć w ciekawych czasach”… Paradoksalnie zarówno to powiedzenie, jak i przyczyna dzisiejszych trosk pochodzi z Państwa Środka. Nie o Chinach jednak zamierzam pisać. Stanęliśmy wszyscy w obliczu niepokojących scenariuszy. Wydarzyło się coś, co pośrednio, czy bezpośrednio dotknęło lub dotknie każdego z nas. Przed nami długa kampania – wojna z niewidocznym mikro przeciwnikiem, który z uporem szuka dróg do naszych domów. Jak postrzegam tę walkę jako żołnierz? Jakie widzę scenariusze?
Zacznę w sposób mało oczywisty, odwołując się do swoich doświadczeń nabytych podczas misji wojskowych. Jako żołnierz kształtowany i kształcony w duchu zachodniej cywilizacji patrzyłem na zjawisko wojny z perspektywy doświadczeń historycznych drugiej połowy dwudziestego wieku. Naszą siłą miał być manewr i zdolność do pokonania przeciwnika w roztrzygającym starciu. Walka miała być serią zwodniczych manewrów, a następnie decydującym uderzeniem w odsłoniętą gardę potencjalnego oponenta. W 2004 roku znalazłem się w Iraku, gdzie moja wiara w wojenne „szybkie rozwiązania” została poważnie nadwątlona. Lata 2008 i 2010 spędziłem w Afganistanie – walka z Talibami przypominała nieco wyprawę Don Kichota, z tym, że nasi koledzy ginęli naprawdę. Zdobyte przeze mnie doświadczenie bojowe nauczyło mnie czym są długotrwałe i brudne kampanie w nieoczywistym otoczeniu. Poznałem też od podszewki smak frustracji powstającej podczas walki ze zbierającym krwawe żniwo, niewidzialnym przeciwnikiem. Znam poczucie bezsilności i doświadczyłem agresji będącej jej rezultatem. Mam wrażenie, że stoimy wszyscy w obliczu podobnych wrażeń… Pozwólcie zatem, że przytoczę kilka zasad postępowania, które wydają mi się nadzwyczaj sensowne w obliczu przyszłych zdarzeń.
Oceń własne położenie. O ile podczas swojej pierwszej misji w Iraku nie do końca wiedziałem w co się pakuję, o tyle podczas operacji w Afganistanie byłem już nieco bardziej zorientowany w swoim położeniu. Być może to zabrzmi trywialnie, ale podstawową sprawą dla nas wszystkim jest jednoznaczne zdanie sobie sprawy z tego, że oto znaleźliśmy się w świecie innym niż dotychczas. Lew Trocki mawiał „możesz się nie interesować wojną, ale możesz też być pewien, że ona kiedyś zainteresuje się tobą”… Podobnie z pandemią… Jeszcze kilka dni temu wielu z nas kwitowało informacje o wirusie pobłażliwym uśmiechem cytując statystki umieralności na grypę i inne choroby. Dziś – cóż, myślę, że jest to właściwy moment na zdanie sobie sprawy z tego, że czeka nas trudny okres: czas brudnej walki z niewidzialnym przeciwnikiem.
Filtruj dane. Jedną z zasad, której przestrzegaliśmy podczas operacji bojowych, było potwierdzanie informacji z trzech źródeł. Tylko takie stanowiły dla nas tak zwany „actionable intel” – czyli coś, na podstawie czego można było podjąć działania wiążące się z ryzykiem. Filtrowanie danych będzie dla nas wszystkich istotne na wojnie z wirusem. Nie ulegaj panice sianej w mediach społecznościowych, nie buduj obrazu sytuacji bazując na relacjach osób wypowiadających się pod wpływem emocji. Dziennikarstwo społeczne, jakkolwiek stanowiące słuszny koncept, w czasie kryzysu może nie być dobrym punktem odniesienia… Polegaj na wiarygodnych platformach – konfrontuj to, o czym się w nich mówi z informacjami w mediach społecznościowych – to już dwa źródła… Zajrzyj do opracowań naukowych na temat wirusowych zagrożeń, poznaj ich naturę studiując wiarygodne materiały i zbuduj swój własny obraz sytuacji.
Kontroluj teren. Jednym z zadań, których najbardziej nie cierpieli żołnierze było wystawianie punktów kontrolnych na drogach – tak zwanych „check points”. Do naszych obowiązków na takich posterunkach należało prowadzenie kontroli pojazdów i podróżujących osób. Energochłonne, mozolne działanie, które na pierwszy rzut oka nie przynosiło żadnych efektów… Często wysłuchiwałem narzekań szeregowych, pytających: „kogo w ten sposób pochwycimy i po co znów to robimy, to bez sensu…”. W tym działaniu nie chodziło o spektakularne sukcesy – nasza obecność i kontrola powodowały, że niewidzialny przeciwnik nie pojawiał się na drogach, mostach, skrzyżowaniach, na których z uporem maniaka przeszukiwaliśmy samochody… Działanie to nazywaliśmy „wzbranianiem terenu”, czy też w języku sojuszniczym „area denial”. Kontrolujcie swój teren w walce z niewidzialnym mikro wrogiem… Zacznijcie od domu – „nie wchodzę do domu bez dezynfekcji rąk”, „nie zapraszam gości jeśli nie muszę”, „co przynoszę do domu ze sklepu? czy może to być nośnikiem wirusa?”, „wymuszam rutynę na dzieciach…” itp… Poszerzcie obszar kontroli o samochód, potem – jeśli macie sensownych sąsiadów, o klatkę schodową. Na tym właśnie polega „area denial” w walce z mikro przeciwnikiem, który uparcie szuka dróg dojścia do Waszych domów… Zajmijmy się swoimi „własnymi podwórkami” – wygrajmy tam wojnę.
Wypracuj rutynę. Przed każdym wyjazdem poza bazę przestrzegaliśmy skrupulatnie spisanych procedur. Sprawdzenie wyposażenia osobistego, kontrola broni zespołowej, sprawdzenie łączności, rzut oka w rozkaz bojowy, upewnienie się, że podwładni zrozumieli zadanie… Musisz po pierwsze uświadomić sobie w jakim znalazłeś się położeniu, a następnie wypracować adekwatną rutynę. Ten zestaw powtarzających się czynności będzie niestety dotyczył wszystkiego – od sposobu w jaki się witasz ze znajomymi, po to co jesz i jak dbasz o swoją sprawność fizyczną. Twoja rutyna nie powstanie „spontanicznie” – jeśli zamierzasz na tej wojnie wygrać, powinieneś poświęcić czas na opracowanie własnych procedur. Każdy z nas musi niestety wykonać pracę domową, ocenić swoje położenie w kontekście tego jakie będzie nasze otoczenie za dwa tygodnie i wypracować nową rutynę… Pamiętaj o okresie wdrożenia – procedury operacyjne opracowuje się stosownie do tego co nas czeka, a nie tego co „jest”. W każdym innym przypadku to przeciwnik w Twojej walce ma inicjatywę… Jeszcze jedno: rutyna i konsekwencja to siostry bliźniaczki – nigdy ich nie rozdzielaj…
Opanuj frustrację. Podczas misji w Afganistanie ponosiliśmy straty, przechodziliśmy przez bardzo trudne doświadczenia w atmosferze zmęczenia i stresu. Najgorszym jednak było to, że w żaden sposób nie byliśmy w stanie zidentyfikować i chwycić przeciwnika za gardło. Mieliśmy świadomość swojego potencjału, przewagi – jednak w walce z niewidzialnym oponentem byliśmy jak ślepy bokser. Mam wrażenie, że w najbliższych tygodniach – oby nie miesiącach, czekają nas podobne wrażenia… Co mi podpowiada doświadczenie? Po pierwsze nie dajmy dojrzeć frustracji na tyle, aby wydała na świat córkę – agresję… Trudny czas wymaga spokoju i cierpliwości. Będzie sporo zmian – coś czego nie lubimy… Sporo niewygód – nie szukajmy winnych tego stanu rzeczy. Winnym jest wirus. To nie policjant zatrzymujący ruch, nie ratownik, któremu zabrakło sprzętu, nie strażak, który nie dojechał na czas. Pokażmy wsparcie tym, którzy pełnią służbę w tym trudnym okresie. Pozdrówmy policjanta, lekarza, strażaka uśmiechem, uniesieniem ręki – zwykłym „dzień dobry” – wierzcie mi, że atmosfera w trudnym momencie jest niezwykle ważna. Nie dajmy się podzielić – to nie kierowca przede mną w korku, nie ludzie tłoczący się w sklepie, nie właściciel zamkniętego warsztatu są winni sytuacji – winny jest wirus, któremu wszyscy musimy dać odpór… Bądźmy w tym trudnym momencie wobec siebie szczególnie wyrozumiali i solidarni.
Czas przed nami z pewnością nie łatwy. To będzie długa kampania bez spektakularnych zwycięstw, brudna wojna na przetrwanie, ale wygramy – jestem pewien. Przesadą jest powiedzenie, że „nic już nie będzie takie jak było”. Mimo to świat mocno się zmieni – bez wątpienia. Jest też jednak szansa, że po oczyszczeniu go z niewidzialnego zagrożenia stanie się lepszy. Spójrz na swoją codzienną rutynę, oceń wnikliwie otoczenie i wspomnij zasady, o których napisałem powyżej. Pomyśl o sobie i swoich pomysłach na to jak przejść przez ten trudny moment. W każdym kryzysie drzemie ukryta szansa – wykorzystajmy ją, a może nasz świat stanie się lepszy.