O komunikacji międzyludzkiej – refleksje żołnierza
Czas epidemii to dla wielu z nas okres spowolnienia. Przesiadujemy w domach walcząc z pokusami odrywającymi od zdalnej pracy. Jest to również moment, w którym poświęcamy sporo uwagi komunikacji. Telefony do przyjaciół, dyskusje ze współdomownikami, video rozmowy toczone z różnych miejsc na świecie… Paradoksalnie kwarantanna oznacza więcej kontaktu z bliskimi i przyjaciółmi – teraz możemy sobie pozwolić na komfort długich rozmów telefonicznych. Może jest to również dobry czas, aby zastanowić się nad jakością przekazu. Czy właściwie się komunikujemy? Do jakiego stopnia jesteśmy otwarci na sygnały płynące z zewnątrz? Zachęcając Was do refleksji w powyższym temacie opiszę historię, której doświadczyłem kilka lat temu podczas misji wojskowej.
W 2010 roku rozpocząłem swoją drugą turę w Afganistanie. Tym razem znalazłem się tam w roli doradcy wojskowego – pracowałem wspólnie z kilkoma oficerami lokalnych sił bezpieczeństwa. Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. Zjeżdżałem do bazy sił koalicyjnych tylko po to, aby się przespać i wykąpać… W Polsce odbyłem krótki, choć intensywny kurs języka dari. Po objęciu przeze mnie stanowiska okazało się jednak, że nikt z moich podopiecznych nie posługuje się tym narzeczem… Jedynym kluczem do wzajemnej komunikacji stał się lokalny, anglojęzyczny tłumacz. Tafik powiedzmy nie należał do grona najlepszych anglistów jakich znałem. Czas w Afganistanie był trudny – siły koalicyjne potrzebowały mnóstwa lingwistów. W rezultacie, podstawowa choćby znajomość języka i pozytywnie zaliczona weryfikacja, czyniły z chętnego Afgańczyka „tłumacza”.
Praca z tego typu translatorem polegała na tym, że najpierw musiałem mu wytłumaczyć o co mi chodzi, sprawdzić, czy mnie rozumie, potem poczekać, aż on ustali punkt widzenia moich rozmówców, który następnie łamaną angielszczyzną przekazywał mi. W dynamicznych sytuacjach była to raczej kiepska metoda transmisji… Trudności we wzajemnym zrozumieniu powodowały frustracje obu stron. Moi podopieczni zaczynali mnie unikać, a ja zaczynałem mieć poważne wątpliwości co do tego, czy oni w ogóle są w stanie cokolwiek zrozumieć – w tym również we własnym języku. Po miesiącu pracy w tym układzie zwątpiłem całkowicie w kompetencje partnerów. Straciłem też nadzieję, na to, że jestem w stanie ich czegokolwiek nauczyć lub wpłynąć na podejmowane decyzje. Podświadomie wyzbyłem się szacunku, zacząłem wręcz lekceważyć i unikać swoich afgańskich podopiecznych, reagując agresją na ignorancję.
Pewnego dnia jednak Tafik nie pojawił się w pracy… Podczas przerwy na lunch zasiedliśmy w cieniu drzewa przy obleśnej stołówce – Afgańczycy zajęci dyskusją, ja jedzeniem i książką. Mówię biegle po rosyjsku i przez kilka dobrych tygodni zastanawiałem się czy nie zapytać któregoś z miejscowych oficerów o podobne umiejętności. Bałem się nieco ich reakcji, będąc świadomy krwawego żniwa inwazji sowietów w tym kraju. Tym razem jednak postanowiłem spróbować. Wydobyłem z siebie kilka zdań, zapraszając do rozmowy, tłumacząc to nieobecnością Tafika. Dwóch Afgańczyków siedzących najbliżej przystąpiło do konwersacji. Potem podeszło jeszcze kilku zaciekawionych bezpośrednim kontaktem oficerów. Tego dnia spędziliśmy kilka godzin dywagując o tematach dalekich od wojennej rzeczywistości. Odpowiedziałem na setki pytań dotyczących tego jak się żyje w Polsce, na czym polega moja praca w kraju, jaka jest pogoda, jedzenie, kobiety itp… W kolejnych dniach daliśmy Tafikowi wolne – włączał się w dyskusje tylko wówczas, gdy pojawiał się ktoś nie mówiący po rosyjsku.
Bezpośredni kontakt z partnerami dał mi możliwość ich poznania – okazało się, że są całkiem sensownymi facetami. Sposób w który się wypowiadali wskazywał na dobre wykształcenie i wysoki poziom inteligencji. Pracowaliśmy razem jeszcze kilka miesięcy, zaprzyjaźniłem się z kilkoma z nich. Nasze relacje z etapu zaciekawienia przeistoczyły się we wzajemne zaufanie. Wielokrotnie walczyłem o ich interesy na odprawach w sztabie wojsk koalicyjnych. Czułem się nieco jak bohater filmu Avatar, sympatyzując ze środowiskiem, do którego zostałem wysłany, aby reprezentować siły koalicyjne. Po kilku miesiącach miałem wrażenie, że dobrze rozumiem punkt widzenia moich współtowarzyszy. Pewnego dnia jeden z oficerów zaprosił mnie na prywatne przyjęcie – urodziny syna. Pomimo ryzyka i oficjalnego zakazu tego rodzaju praktyk postanowiłem go odwiedzić. Miałem przyjemność bycia gościem honorowym w afgańskim domu. Nigdy będąc w tym kraju nie czułem się bardziej wyróżniony i bezpieczny. Żaden przyznany mi medal nie miał takiego znaczenia jak zaufanie i przyjaźń miejscowego oficera. To byli niesamowici ludzie i niesamowite doświadczenia. Rok po zakończeniu misji przyjąłem jako gospodarz kilku z moich afgańskich znajomych w centrum szkolenia NATO w Norwegii. Bardzo mi zależało na tym, aby opowiedzieli o swoich doświadczeniach jak najszerszej grupie oficerów. Ufaliśmy sobie nawzajem.
Gdyby jednak losy tej historii potoczyły się inaczej? Gdybyśmy nie mieli możliwości porozumiewania się w tym samym języku, a jedynym interfejsem pomiędzy nami pozostałby kaleczący przekaz Tafik lub inny tłumacz?… Frustracje obu stron uległyby pogłębieniu, Afgańczycy odsunęliby mnie od spraw ważnych, a ja przetrwałbym jeszcze kilka miesięcy czytając książki i udając, że nic nie rozumiem. Po powrocie do kraju snułbym opowieści o braku kompetencji i intelektualnej ułomności moich partnerów, a oni? Cóż… Mocowaliby się z moim następcą, próbując niepostrzeżenie odsunąć go od siebie podobnie jak mnie.
Co wynika z tej lekcji? Nie ma precyzyjnego odbioru sygnału bez dobrze dostrojonych radiostacji… Zanim przykleimy komuś „etykietę” warto upewnić się, czy rozumiemy jego język przekazu. Dotyczy to moim zdaniem wszelkiej komunikacji pomiędzy osobami reprezentującymi odmienne grupy społeczne. Jeśli próbujesz porozumieć się z kimś reprezentującym inne pokolenie, grupę zawodową, etniczną, kulturową, upewnij się, że pojmujesz język przekazu, a potencjalne nieporozumienia nie zniekształcają Twojego odbioru. Możesz być mistrzem empatii, ale nie posiadając klucza do złamania szyfru przekazu nie poczujesz co naprawdę chce Ci zakomunikować Twój rozmówca. Wyrażamy dziś swoje myśli językiem video transmisji, postów w mediach społecznościowych, komunikatorami, emotikonami, ale czy naprawdę się rozumiemy? Czy rozumiesz język swoich dzieci, partnerów, współpracowników, rodziców?… Czy różnice zdań, które nas dzielą stanowią faktyczne bariery, czy są to może efekty posługiwania się innym kodem przekazu?… Zapraszam do refleksji.