Wszyscy coś przegrywamy we Włoszech…

Słoneczne Włochy – kraj, który wciąż kojarzę z błękitem morza, zapachem kawy, ciepłem i uśmiechem… Miejsca, do których docierałem jachtem, samochodem, pieszo. Kultura, o której tyle żartujemy, a od której tyle się zaczęło… Mariano Italiano, Giuseppe w Warszawie, Romina… Dlaczego tak kocham to miejsce i jest mi tak cholernie żal tych roześmianych i sympatycznych ludzi? Dlaczego patrzę z niedowierzaniem na statystyki, które wskazują ponad pięćset zgonów na dobę od kilku dni? Dlaczego łapię się za głowę widząc na ekranie rzędy ciężarówek wywożących ciała do krematorium?…

Moja przygoda z Italią miała swój początek kilkanaście lat temu – zaczęło się na śniegu. Beztroskie szusowanie w mroźnej, a zarazem słonecznej scenerii. Wieczorna pizza, smak grappy i dochodząca zewsząd włoska muzyka. Żandarm, który przestrzegał o tym, by szczególnie uważać na dzieci na stoku. Tak, Włosi bardzo kochają dzieci – wszystkie, nie tylko swoje. Potem Neapol – tutaj już nie wakacyjnie, lecz służbowo… Pojawili się pierwsi przyjaciele. Tony – włoski oficer, z którym spędzałem całe wieczory dyskutując o naturze naszych rodaków. Jego żarty: „pamiętaj, to jakie wino pijesz do ryby, czerwone, czy białe, nie ma znaczenia, jej już na niczym nie zależy”, „czerwone światło i ograniczenia prędkości to w moim kraju rekomendacje, nie nakazy!”, gromki serdeczny śmiech i brzęk kieliszków, którymi wznosiliśmy niekończące się toasty za życie, za świat… Riposta jednego z moich włoskich przyjaciół na narzekania Amerykanów, którzy mieli problem z użyciem kredytowych kart: „wiecie co jest w moim kraju kartą kredytową?! wiecie?! – znam Antonio! – to jest karta kredytowa w moim kraju! nie potrzebujemy tu żadnego cholernego plastiku…”.

Zawsze mnóstwo uśmiechu, ciepła i nieudawanej sympatii. Potem kilka wizyt w wielkich miastach, magiczny Rzym – zachwyt historią zastygniętą w murach monumentalnych zabytków. Zgiełk oblanej Słońcem Bolonii. Hordy warczących skuterów i wiecznie uśmiechnięte fiaty500. Zapach portu i makaron w Genui. Żeglarskie wizyty na ukochanej Sardynii. Urok Palermo i kołysanie jachtu zakotwiczonego gdzieś wśród zatok Wysp Liparyjskich. Wszystkim tym wizytom, czynnościom, zauroczeniom towarzyszył radosny, włoski gwar. Obecność ludzi, którzy nie bacząc na niedostatki łapią życie garściami – tak właśnie widzę Włochów.

Tak – jest mi cholernie żal, kiedy widzę dzisiejsze statystyki. Dlaczego uważam, że wszyscy przegrywamy razem z Włochami? Chyba chodzi o to, że dostrzegam w tej tragedii nie tylko liczby trumien. Krwawe żniwo wirusa we Włoszech to „jedenasty września” dla ludzkiej natury. Uderzenie w wartości, które cenię najbardziej – radość życia, sympatię, potrzebę dzielenia się i komunikowania w tradycyjny sposób. Włoska mentalność, którą tak uwielbiam stała się piętą achillesową w walce z niewidzialnym wrogiem. Tragedia mieszkańców północnej Italii to wielka strata i katastrofa nie tylko dla kraju Słońca i błękitu. To niestety również cios w system wartości, który zbliżał ludzi do siebie. To zamach na odrobinę „włoskości”, którą każdy z nas w sobie ma. Kataklizm, po którym kawa z wypełnionym czekoladą cornetto nigdy już nie będzie smakowało tak, jak kilka miesięcy temu. Atak na ludzką serdeczność, dzięki której byliśmy wciąż gatunkiem stadnym, kochającym towarzystwo. Jest w tych włoskich statystykach niestety coś znacznie bardziej przygnębiającego niż liczba zgonów. Czy świat jaki znamy zostanie pogrzebany wraz z włoską sympatią? Czy nasza przyszłość to zdalna kultura smartphona, a ciepło zatłoczonej kawiarni zamienimy na puls routera wifi? Czy tradycyjny, spontaniczny charakter stosunków międzyludzkich – tak charakterystyczny dla włoskich społeczności zamienimy na nieufność i dystans?

Walczcie Drodzy Włosi, każdego dnia trzymam kciuki za Was choć sam nie mam pewności co do naszego, polskiego jutra. Walczcie o Waszą „włoskość”, po to byśmy wszyscy mogli jej momentami nieco w sobie mieć.

„Siamo tutti sull’orlo della disperazione, non abbiamo altro rimedio che guardarci in faccia, farci compagnia, pigliarci un poco in giro… O no?

Wszyscy jesteśmy na skraju rozpaczy. Jedyne co możemy zrobić, to spojrzeć sobie w oczy, dotrzymać sobie towarzystwa i trochę pożartować. Czyż nie?”

Z filmu „Wielkie Piękno”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *