„Dlaczego” – słów kilka o niewygodnym pytaniu. Refleksje żołnierza
Chcę schudnąć… Dlaczego? Chcę skończyć studia… Dlaczego? Chciałbym zdobyć Mount Everest… Dlaczego? Mniej i bardziej ambitne cele, zamierzenia – coś co mamy wszyscy. Postanowienia noworoczne, marzenia, wyzwania. Wszyscy jesteśmy nieustannie zaangażowani w proces poszukiwania czegoś, co ma nas uszczęśliwić. Nowy samochód, nowy związek, nowa podróż, nowa praca… Tak – nasze głowy są pełne pomysłów na to, co miałoby się pojawić jako „nowe”. Szereg pragnień – czy jednak zastanawiamy się nad tym „dlaczego” czegoś pragniemy?
Kilka tygodni temu postanowiłem zrekonfigurować wojskowe procedury służące do planowania tak, aby mogły posłużyć transformacji indywidualnych marzeń w konkretne plany działania. Pierwszy etap takiej transformacji to definiowanie celu – pożądanego stanu końcowego (o tym jak to robić napisałem TUTAJ). Wraz z Ewą poddaliśmy tę metodę analizie. Sporo czasu zajęło mi wytłumaczenie mojej rozmówczyni powodu, dla którego poświęcam tyle energii na znalezienie odpowiedzi na pytanie: „dlaczego”. Zgodnie z wojskowymi doktrynami dobrze sformułowana definicja celu powinna odpowiedzieć na pytania kto, co, kiedy, gdzie i dlaczego ma wykonać (zasada pięciu „W”, o której pisze TUTAJ). Ostatnie z wymienionych pytań stanowi najważniejszy etap układanki. Ewie trudno było w to uwierzyć, że w armii przykładamy aż tyle uwagi do tego, aby nasi podwładni wiedzieli „po co” wykonują zadanie.
Tak, współczesne systemy dowodzenia mocno odbiegają od stereotypowego schematu „ślepego posłuszeństwa”. Czas bezrefleksyjnego wykonywania prostych i klarownych zadań minął bezpowrotnie prawie sto lat temu… Jak do tego doszło? Cóż, wszystkiemu winni… Francuzi, a właściwie pewien Korsykanin zwany Napoleonem Bonaparte. Wojny europejskie przed Rewolucją Francuską miały mocno uporządkowany charakter. Zwarte formacje piechoty egzekwowały opracowane w najdrobniejszych detalach plany. Dyscyplina dominowała umysły ludzi w mundurach od szeregowego na generałach skończywszy. Takie podejście miało swoje powody. Przygotowanie muszkietu do strzału wymagało sekwencyjnego przeprowadzenia około czterdziestu czynności. Wyobraźcie sobie faceta wyrwanego z XVIII wiecznej wsi, którego siłą wcielono do wojska. Wpojenie mu tej wiedzy było możliwe wyłącznie dzięki żelaznej dyscyplinie… Wyobraźcie sobie teraz sześćdziesięciu takich facetów stojących w formacji z zadaniem przemieszczania się w zwartym szyku i strzelania salwą. Cóż, takimi manewrami nie można było pokierować inaczej niż za pomocą ściśle nakreślonych, przećwiczonych wielokrotnie planów. Brylowali w tym rzecz jasna Prusacy – i wydawali się niezwyciężeni, dopóki nie pojawił się On…
Napoleon postanowił pobić pruską dyscyplinę francuskim intelektem. Zaufał swoim podwładnym. Delegował uprawnienia do podejmowania decyzji na polu bitwy. Ten odważny styl był jednak oparty na paradygmacie świadomości celu działania. Cesarz nie mówił podwładnym „jak” mają wykonać zadanie. Bonaparte przykładał mnóstwo uwagi do tego, aby podwładni rozumieli jego zamysł, byli świadomi tego jaki efekt, w jakim celu mają osiągnąć. Tak powstały podwaliny stylu dowodzenia zwanego współcześnie „mission command” (dowodzenie przez cele).
Technikę tę udoskonalili Niemcy, formułując swój własny styl, zwany „auftragstaktik”. Stał się on kręgosłupem filozofii wojny błyskawicznej. Dowódcy niemieckich zgrupowań na każdym szczeblu znali zamiar swojego przełożonego, wiedzieli w jakim celu wykonują zadanie. Świadomość odpowiedzi na pytanie „dlaczego” pozwalała im podejmować samodzielne decyzje w sytuacji odcięcia od systemu łączności. Promowano inicjatywę, odważne wykorzystywanie nadarzających się okazji i nieszablonowe podejście do działań. Operacje wojskowe dzięki temu zyskały tempo i dynamikę. Po wojnie filozofia „mission command” zdominowała zachodnie doktryny, a ja – no cóż, ja zostałem nią „zaszczepiony” w latach dziewięćdziesiątych podczas kursu oficerów piechoty w Forcie Benning w Stanach Zjednoczonych…
Co jednak cały ten historyczny wywód ma wspólnego z podejmowaniem osobistych wyzwań i gdzie w nim wątek „motywacji”? Wyobraź sobie, że masz swoje marzenie – cel, który chcesz osiągnąć. Robisz postanowienie noworoczne: „w tym roku zacznę biegać – przebiegnę półmaraton!”. Hasło „wyzwanie” jest teraz niezmiernie przecież modne. Gdybyś jednak poszedł dalej i zastanowił się nad tym „dlaczego” chcesz przebiec półmaraton? Po co chcesz zacząć biegać? Cóż, to już kolejny pułap świadomości, na którym nie jest łatwo znaleźć oczywiste odpowiedzi. Przechodzisz właśnie z poziomu pruskiej dyscypliny na etap francuskiego intelektu… Z jakiego powodu można zacząć biegać? Odpowiedzi jest wiele – „bo chcę się podobać”; „bo chcę być zdrowy”; „bo chcę mieć towarzystwo – innych biegaczy”; „bo chcę komuś zaimponować”… itp. Cóż – powiedzmy, że „chcę być zdrowy”. „Zacznę w tym roku biegać, bo chcę być zdrowy” – przyjrzyj się teraz temu zdaniu, ile z niego można wyciągnąć wniosków… Oto otwiera się cała gama innych czynności, które powinieneś zrealizować, żeby dotrzeć tam, gdzie naprawdę chcesz być. Badania, suplementacja, dieta, nastrój, wiedza… Masz teraz szansę na holistyczne podejście do tego co naprawdę chcesz osiągnąć. Po drodze do celu wielokrotnie zweryfikujesz swój plan stosownie do okoliczności, nie zmieniając jednak swoich intencji…
Wiesz gdzie i dlaczego chcesz być. To już nie wyłącznie pozbawione głębszego sensu „wyzwanie”, to pragnienie, które wynika z Twojej świadomości. Wiesz jakiego stanu pożądasz i wiesz dlaczego chcesz tam być. Stajesz teraz do walki o swoje marzenia wiedząc skąd one się pojawiły. Otwiera się przed Tobą szeroki front, na którym samodzielnie podejmujesz decyzje. Twoją motywację zasila świadomość własnego wyboru…
Zatem, drogi czytelniku, jeśli zamierzasz podjąć wyzwanie, postawić sobie poprzeczkę, obrać cel – upewnij się, że potrafisz odpowiedzieć sobie na pięć pytań ujętych w zasadzie 5xW… Zadaj sobie trudu zaglądając na wyższy poziom swojej świadomości. Zapytaj sam siebie „dlaczego”. Warto zajrzeć na najwyższą półkę – nie jesteś ciekaw co tam się kryje? Powodzenia…