„Nie oceniaj”, ale w sumie dlaczego: refleksje żołnierza.
„Nie oceniaj” – słyszałem to wielokrotnie podczas szkoleń, webinarów, z ust mówców i trenerów. Zastanawiam się jednak, dlaczego miałbym nie oceniać, w jakich okolicznościach miałbym tego nie robić i czy fakt tego, że ja nie będę oceniany w czymś mi pomoże…
Spędziłem więcej niż ćwierć wieku w strukturze silnie zhierarchizowanej instytucji – armia to model korporacji doskonałej. Procedury, techniki, plany, „matrixy” na niemal wszystko… W razie sytuacji nieoczekiwanej – procedura na postępowanie w sytuacji nieoczekiwanej… Procedurą była też ocena. Każdy z nas – liderów, co roku oceniał swoich podwładnych. Na piśmie, w kilkunastu obszarach, w skali ocen od jeden do sześć, z uzasadnieniem i rekomendacją co do dalszego rozwoju… Każdy z nas również podlegał ocenie. To jak potrafiłem oceniać swoich podwładnych także stanowiło przedmiot wartościowania. Skalowaniu podlegało praktycznie wszystko, od umiejętności budowania zespołów przez zdolność do działania w warunkach stresu, aż po moją sprawność fizyczną, którą co roku musiałem się wykazać przed stosowną komisją. „Ocena” stała się naturalną częścią mojego funkcjonowania. Ktoś każdego roku informował mnie o tym jak postrzega moją działalność i dlaczego tak, a nie inaczej ją ocenia. Czy służba w armii jest jednak jedyną dziedziną mojego życia, w której zetknąłem się z procederem „oceniania”? Z pewnością nie…
Weźmy choćby pierwszą z moich pasji: żeglarstwo. Podczas kursu sterników jachtowych wielokrotnie słyszałem „Marcin – zrobiłeś to źle, bo…”; „Marcin – w tym manewrze powinieneś poprawić….” i tak dalej. Jako wykładowcę oceniają mnie w zasadzie wszyscy – zarówno studenci, jak i naukowi przełożeni… Cóż – bardzo sobie cenię tę informację zwrotną. Na hali sportowej ocenia mnie mój trener mówiąc mi o tym co zrobiłem źle, a co dobrze i dlaczego – czy jest mi z tym źle? Absolutnie nie… Kiedy zacząłem pisać teksty blogowe również zwróciłem się do kilku osób z prośbą o krytyczną ocenę, cóż… Polało się 😊, ale czy miałem im to za złe? Nie… Dlaczego zatem słyszę tak często, abym za żadne skarby świata nie próbował kogoś oceniać?…
Cóż mam kilka diagnoz i jestem ciekaw Twojej oceny 😊 Zanim do nich przejdę skomentuję krótko czym właściwie jest dla mnie „ocena”. Nieco staromodnie sięgnę do słownika PWN. Słowo „oceniać” kojarzy się z terminami „wartościować”, „rozliczać”, „podsumowywać”, „osądzać”, „szacować”. Słownik definiuje czynność oceniania jako „wydawanie opinii o kimś lub o czymś”. Jak ja rozumiem słowo „oceniam”? Oceniając wyrażam relatywny osąd na temat czynności, rzeczy, procesu, zdolności, stanu. „Relatywny” dlatego, że opieram go na normach, standardach lub kryteriach, które stanowią punkt odniesienia. Nie uznaję metody osądu w rodzaju „jest tak, bo tak”, albo „jest tak, bo ja tak sądzę…”
Do rzeczy zatem – co z tym „nie oceniaj”? Po pierwsze mam wrażenie, że zarówno w technikach menagerskich jak i w procederze wychowania młodego pokolenia gubimy się w procesie budowania silnych charakterów. Dziś każdy ma być „doceniony”, nie oceniony. Do czego to prowadzi? Osoby utrzymywane w tym duchu są konsekwentnie umacniane w niskiej samoocenie. Brak obiektywnych sygnałów korygujących powoduje, że budujemy wokół nich bańkę samozadowolenia. Najsłabszy choćby sygnał negatywny penetrujący jej ścianki jest traktowany jako atak na wolność jednostki… Badacze dowodzą, że osoby o wysokiej samoocenie dobrze znoszą porażkę i nie unikają konfrontacji z obiektywną oceną – dlaczego zatem mielibyśmy wzmacniać przeciwne postawy? Wracając jeszcze do warstwy znaczeniowej słowa „ocena” należy zaznaczyć, że może ona być zarówno „wysoka” jak i „niska”. Zatem „docenić” kogoś, oznacza również wydać mu ocenę… My natomiast moim zdaniem panicznie boimy się nie oceny samej w sobie, ale raczej obiektywizmu…
Po drugie mając na uwadze hasło „nie oceniaj” zastanówmy się co z autorytetami?… Czy nie jest to ścieżka do wymazania roli autorytetu w nauczaniu, wychowaniu, przywództwie? W całym swoim dorosłym życiu wielokrotnie znajdowałem się w sytuacjach, w których wręcz zależało mi na uzyskaniu oceny od osoby, którą uważałem za autorytet. Feedback szanowanej jednostki był i jest w cenie bardziej niż cokolwiek innego… Dlaczego więc mamy nie oceniać? W czym miałoby mi pomóc odmówienie autorytetom prawa do oceny?… Czy mam odmawiać sobie prawa czucia się autorytetem w dziedzinach, w których zdobyłem wiedzę i doświadczenie? Może po prostu wnosząc o powstrzymanie się od ocen nie do końca mamy świadomość o czym mówimy? Będąc osobą opiniującą innych w wojsku sam byłem między innymi oceniany za to, jak potrafię oceniać innych – jak uzasadniam swoje oceny i na jakiej podstawie je formułuję. Może zatem bardziej niż nad wzbranianiem się od ocen warto pochylić się nad stylem i jakością ich czynienia?
Sporo pytań jak na jeden tekst. Wynika to stąd, że nie rozumiem celu obecnej tendencji wzbraniania się przed ocenami. W mojej opinii autorytet, standard i wartościowanie są nieodzownymi składnikami procesu kształtowania jednostki. Nikt nie zagwarantuje nam, że nasze dzieci w dorosłym życiu nie zetkną się z obiektywną, a może nawet brutalną oceną: jak sobie wówczas poradzą, kiedy nagle pęknie bańka samouwielbienia? Jak w momencie kryzysu poradzą sobie podlegli nam menagerowie, którzy nigdy nie zaznali obiektywnej krytyki i stresu? Wreszcie w czym miałby mi pomóc brak sygnału zwrotnego od moich studentów, czytelników, podwładnych, czy przyjaciół?… Może zamiast się od nich wzbraniać warto zadbać o obiektywność i precyzję naszych ocen? „Surowy, ale sprawiedliwy osąd” – może tu ukryty jest klucz do formowania silnych charakterów?…
Sam nie wiem… Teraz poproszę Ciebie Czytelniku o ocenę mojej pełnej wątpliwości postawy – pomożesz mi to zrozumieć?
Jedna odpowiedź do „Nie oceniaj”, ale w sumie dlaczego: refleksje żołnierza.