Nie pozwólcie dzieciom na zabawę w wojnę
Podzielę się z Wami pewną refleksją – podczas, gdy wszyscy oglądają „Don’t look up” (film, który przyznaję również obejrzałem), ja poświęciłem czas na nieco bardziej niszową produkcję Netflixa. „Proces siódemki z Chicago” – historia sądowych zmagań amerykańskiego wymiaru (nie)sprawiedliwości z rzekomymi prowodyrami antywojennych zamieszek z 1968 roku. Film stanowi opartą na faktach, dobrze opowiedzianą, świetnie zagraną i jednocześnie przerażającą opowieść. Polecam ją wszystkim, którzy mają ochotę zobaczyć na żywym przykładzie jak wygląda proces w kraju, w którym sądy nie są niezawisłe. Jestem świadomy zagrożeń takiego stanu rzeczy, ale „Proces siódemki z Chicago” uświadomił mi na wstrząsająco realnym poziomie co to oznacza… Namawiam: obejrzyjcie, sami oceńcie, czy ma to coś wspólnego z miejscem, do którego pchają nas obecne władze.
Nie o tym jednak zamierzałem Wam opowiedzieć. Najbardziej boleśnie zapadła mi w pamięć ostatnia scena „Procesu”. Po miesiącach rozpraw oskarżeni mężczyźni stoją przed wysokim sądem w gotowości do wysłuchania wyroku. Sędzia umożliwia jednemu z nich wygłoszenie krótkiej mowy przed skazaniem. Nastoletni chłopak otwiera listę nazwisk ponad czterech tysięcy żołnierzy amerykańskich, którzy zginęli w czasie, w którym toczył się proces. Czytając podaje imiona, nazwiska i wiek poległych. Padają cyfry – dwadzieścia, dziewiętnaście, osiemnaście lat… W tym momencie oglądania filmu spojrzałem kątem oka na siedzącego obok mnie osiemnastoletniego syna. Jak zniósłbym jego śmierć na niechcianej wojnie tysiące kilometrów od domu? Długo nie mogłem zasnąć – jako żołnierz czuję mocno temat, jako ojciec również…
Czy uda nam się kiedyś zbudować świat bez przemocy? Choć bardzo bym tego chciał, to jednak śmiem twierdzić, że w przez najbliższe kilka setek lat będzie to wciąż utopijna wizja. Natura ludzka jest ułomna – takimi stworzyła nas przyroda. Jedną z naszych ułomności jest skłonność do przemocy. Mikro, makro skala – przemoc domowa, bójki uliczne, akty terroru czy wojny, tego jeszcze długo nie wykorzenimy ze społecznej dżungli, w której wszyscy żyjemy. Jak mawiał pewien towarzysz o nazwisku Trocki: „możesz się nie interesować wojną, ale możesz też być pewien, że ona kiedyś zainteresuje się tobą…”. Ponure, prawda? „Sad but true” Po filmie sięgnąłem po statystyki – ponad pięćdziesiąt tysięcy amerykańskich ofiar Wietnamu – oto skala, w tym sześćdziesiąt jeden procent w wieku poniżej dwudziestu jeden lat… Jedenaście i pół tysiąca ofiar w wieku poniżej dwudziestu lat…
Dawno temu miałem okazję jako oficer dowodzić plutonem, potem kompanią chłopców z poboru – głównie dziewiętnastolatków. Uważałem większość z nich za niedojrzałe jeszcze emocjonalnie, poszukujące swojego miejsca na ziemi, wciąż mocno pogubione dzieci. Młodzi ludzie, którzy nie zaznali jeszcze świata, życia, nie odkryli siebie wśród gąszczu szans i pułapek współczesnych realiów. Wojna – jeśli już musi być, nie jest zajęciem dla nastolatków. Na miłość boską nie. Wojna i przemoc w imię polityki, jeśli już musi być – to zajęcie dla dorosłych. Mężczyzn i kobiet świadomych swoich wyborów – ludzi o ugruntowanym poglądzie na życie. To oczywiście okrutna wizja, ale jeśli wojna musi nam towarzyszyć, w co z przykrością wierzę, to niech będzie zajęciem dla ludzi dojrzałych – tych, którym życie dało już posmakować szans i pułapek. Kiedy słyszę dziś nawoływania do przywrócenia powszechnego poboru, mundurowania dziewiętnastolatków i oszukiwania się cyframi będącymi miarą pogłowia młodocianych armii to rzygać mi się chce. Jeśli ktoś już musi ginąć w błocie, to niech to będą dorośli, my – nie nasze dzieci…
Obejrzyj ten film – warto, z różnych powodów, pewnie znajdziesz też swój powód – podziel się nim ze mną.