Pułkowniku – czy będzie wojna?
“Marcin, czy będzie wojna?” – coraz częściej słyszę i czytam takie pytanie. Brzmi surrealistycznie, bo nie spodziewałem się, że kiedykolwiek ktoś mnie o coś takiego zapyta. Tymczasem… Czytam, oglądam, słucham – wszędzie ruskie czołgi. Właściwie w mediach ta wojna już trwa. Co zatem odpowiadam dostając pytanie „czy będzie wojna”?
Po pierwsze pytam „jaka”? – duża, mała, średnia? Taka „na czołgi i samoloty”, czy może „na komputery”, a może taka „na zielone ludziki”. Trudno jest dziś precyzyjnie zadać pytanie. Dochodzimy zazwyczaj w takich dyskusjach do podsumowania w rodzaju: „czy będzie wojna taka, która może nas osobiście dotknąć”. W tym miejscu dopiero otwierają się drzwi do labiryntu, w którym można szukać odpowiedzi.
Wchodzę, choć nie obiecuję, że to co znajdę stanie się stu procentową prawdą czy uniwersalną przepowiednią. Dwadzieścia pięć lat służby w armii powoduje, że ludzie kojarzą mnie z tematem. Studia nad bezpieczeństwem w Stanach Zjednoczonych dały mi nieco narzędzi do budowania tez.
Co się zatem moim zdaniem wydarzyło? Jeden z bardziej wpływowych na świecie facetów poczuł się źle. Frustracja rosła nie od dziś. Putin – macho, samotny wilk, myśliwy, dżudoka i legenda KGB od kilkunastu lat żył w przekonaniu bycia ignorowanym przez Zachód. Rosja nie dostała w spadku prestiżu po Związku Radzieckim. Zimna wojna i podział świata na dwie strefy wpływów zniknęły z kanonów polityki. Surowce, na których opiera się gospodarka rosyjska – cóż, te jeszcze są, ale się kurczą. Splendor umyka, chętnych do rządzenia przybywa, lista wielkich tego świata pukających do drzwi Kremla maleje. Czego więc chwyta się macho? Czołgi. Stal i ołów to język, którym bardzo chętnie i sprawnie posługuje się Putin. To dialekt, który jego zdaniem będzie usłyszany zarówno w Waszyngtonie, stolicach europejskich, jak i w pałacach prezydenckich jego własnych wasali.
Czy gramy w rosyjską ruletkę? Nie. To zdecydowanie nie jest typ rozgrywki, z którą ślepy los czy ręka szaleńca mają cokolwiek wspólnego. Putin to pitbull z mózgiem lisa. W dodatku jego watahę stanowi grupa doświadczonych, mądrych i lojalnych zarazem doradców. Ławrow, Gierasimow, Bortnikow, Szojgu – to pierwszy zespół ligi rozgrywek w polityczne rugby. Macho i jego team wchodzą na ostro tylko tam, gdzie mają 90% szans na sukces. Są odważni i rozważni, ale zasobów nie mają zbyt wiele, więc nie inwestują tam, gdzie mogą się sparzyć. Krym: bingo. Syria: bingo. Gruzja: gorzej. Ci faceci pochodzą z kraju, w którym grywa się w szachy. Tutaj się kalkuluje, analizuje, przewiduje i sprawnie wdraża centralnie podejmowane decyzje. Żaden Antoni nie miałby tu szans na tekę ministra obrony. „Realpolitik” do poziomu szaleństwa, ale samo szaleństwo – nie.
W co zatem pogrywa macho? „Realpolitik” to polityka oparta na kalkulacji siły i interesów narodowych. Czy w centrum zainteresowania Putina pozostaje dobrostan obywateli Rosji? Poddaję to pod wątpliwość. Jego punktem odniesienia w tworzeniu polityki jest własna pozycja – wizerunek, miejsce w systemie i siła przebicia etosu, którym epatuje poprzez rosyjskie media. Takie miejsce na szachownicy zapewniają sukcesy. Warto więc naprężyć muskuły, skoro je się ma. Warto wejść na dłuższą chwilę na pierwsze strony zachodnich gazet. Warto przyjąć w Moskwie wielkich tego świata, grając przy tym macho teatr, lekceważąc i karmiąc sarkazmem gości sadzanych przy absurdalnie długich stołach. Teatr jednego aktora z najdroższą scenografią w historii. Czy jednak warto pójść dalej pisząc kolejny akt tego monodramu na terytorium Ukrainy?
Co myśli Putin i o czym szepcze moskiewska wataha tego nie wiem, gdybym jednak miał się wcielić w jego rolę? Cóż – czterdziestomilionowa Ukraina to nie Krym, czy Donieck (choć te wciąż pozostają formalnie jej częściami). Tutaj znajdzie się sporo ludzi, którym ruski czołg na skrzyżowaniu nie będzie się podobał. Armia rzecz jasna padnie pod naporem największej wciąż siły militarnej w Europie. Współczesne konflikty nauczyły już jednak wielkich tego świata, że celów politycznych nie osiąga się współcześnie rozgrywką w stylu bitwy pod Grunwaldem. Ukraina to militarne bagno, które będzie powoli wciągać i trawić potencjał każdego, kto będzie zamierzał ten kraj sobie podporządkować. Jeśli błota dorzucać będą jeszcze skrycie, czy otwarcie umiarkowani sojusznicy z Zachodu, to miejsce to stanie się studnią bez dna. Jedyne co będzie z niego wypływało na zewnątrz to krew – krew ofiar politycznej gry, Ukraińców i Rosjan. Ta z kolei napędzi media, które z pewnością nie przysporzą popularności moskiewskim macho. Takie bagienne gry kosztują nie tylko życie ludzi.
Wojna to pieniądze – duże pieniądze, które trzeba na nią wydać. Każdy rubel wydany na nowy ruski czołg, to rubel mniej w kieszeni Putina – tak w dużym skrócie. Czy zatem na jego miejscu szedłbym w kierunku szarży na Kijów? Raczej nie… Czy napisałbym scenariusz i podrzucił swoim oponentom do poczytania przy kawie? Raczej tak. Pamiętacie stary kawał o wujku Stalinie, który na prośbę małej dziewczynki o cukierka uderzył ją w twarz, po czym prasa komentując jego wspaniałomyślność napisała „a mógł zabić”? Obym był w tym proroczy – tak będziemy pisali o Putnie: „a mógł zabić”. Zamiast tego kolejny raz trzepnął nas potylicę przypominając o tym, że jest i że należy mu się miejsce przy stole tuż przy półmisku z głównym daniem.