Obrona Kijowa, a sprawa wołyńska – refleksje żołnierza.

Pamiętacie legendę o Lechu, Czechu i Rusie? Tak tłumaczono nam w dziecięcym wieku jak powstało nasze państwo. Jechali konno przez świat – trzej rodzeni bracia. Potem Lech pozostał pod wielkim dębem, z którego do lotu zerwał się orzeł. Czech ruszył na południe, a Rus na wschód – nie było tam ani rodzonego, ani przybranego brata z Ukrainy. Gdzie zatem są Ukraińcy w naszej świadomości? Pojawili się potem wraz z wojenną zawieruchą. Na banknotach pięćdziesięciozłotowych widniał generał Świerczewski, który bohatersko walczył w ukraińskimi bandytami w Bieszczadach. Na planie oskarowego filmu Pianista reżyserii Romana Polańskiego żołnierze odziani w niemieckie mundury podczas pacyfikacji powstania w Warszawie mówili między sobą po ukraińsku. Potem ekranizowany horror z Wołynia. Historia mocno żywa w mojej rodzinie, która bezpośrednio go doświadczyła…Tak, to wszystko miało miejsce.

Czy jednak Ukrainiec pojawił się kiedykolwiek w naszej zbiorowej świadomości jako dobry sąsiad, brat, z którym w podróży konnej odnaleźliśmy dąb? Ojciec rodziny, kochająca matka, którzy przeszli katusze głodu w latach trzydziestych? Ofiary nazizmu, stalinizmu – ludzie, którzy być może wycierpieli więcej niż my, którzy uwielbiamy cierpieć najmocniej? Czy może Kazik śpiewając „twój ból lepszy niż mój” miał na myśli nas? Ukrainiec przez całe powojenne dekady nie pojawiał się w naszej świadomości jako nikt, komu warto było współczuć, czy kogo należałoby szanować. Władzy sowieckiej było to na rękę. Silna Ukraina sprzymierzona z silną Polską: to oznaczało słabą Rosję. Warto było pogodzić Polaków z Niemcami, bo bratnie NRD stało ramię w ramię z Lachami na pierwszej linii frontu NATO i Układu Warszawskiego. Ale Ukraińców? O nich lepiej było zapomnieć, a jeśli już pamiętać, to wyłącznie w kontekście bandyckich wyczynów.

Pojawili się na krótko z pomarańczowymi szalikami na początku nowego stulecia, potem obraziliśmy się na nich za Krym… a teraz? Teraz powracają. Na ich czele facet na białym koniu, którego wszyscy im zazdroszczą. Znikły uśmieszki wywoływane jego aktorską przeszłością. Skończył się sarkazm. Teraz ten facet wymiata w obliczu pancernej pięści Putina. Nie pilnują go też setki policyjnych samochodów, jak pewnego ważnego posła z Warszawy. Odmawia ewakuacji, prowadzi naród do walki i mało tego – nie warto go już nawet zabijać, bo stanie się legendą. Ale jego nie było w podaniu o Czechu, Lechu i Rusie. W dodatku ten gość jest sumą wszystkich strachów polskiej prawicy – Wołodymyr jest nie tylko Ukraińcem, ale też Żydem… Brakuje mu tylko żony Niemki. Co teraz? Okazuje się, że jego bracia dzielnie bronią swojej ojczyzny, mówią ruskim okrętom „idi w chujam” i palą na przedmieściach swojej stolicy czołgi Putina. Ich piloci toczą podniebne pojedynki w scenariuszach rodem z „Powrotu Jedi”, a mężowie wracają walczyć po odstawieniu swoich rodzin na granicę… Jest w tym etosie wszystko to, co chcielibyśmy słyszeć o sobie my – Polacy.

Polak zawsze szanował silnych. Szanowaliśmy Niemców, bo jeździli mercedesami. Szanowaliśmy Amerykanów, bo mieli dolary i nie bali się ruskich. Szanowaliśmy Węgrów bo sporo pili, jedli ostre salami i dobrze tańczyli z szablami. Może czas sobie to powiedzieć: szanujmy Ukraińców, bo ci ludzie właśnie pokazują, że są cholernie silni. Są naszymi sąsiadami, którzy właśnie teraz robią za nas coś wielkiego. Wołodymyr i jego drużyna pokazują światu kim jest Putin. Stają do walki z niedźwiedziem w pojedynkę i tłuką go w pysk, pomimo, że pod ręką mają tylko kij. Ukraińcy udowadniają, że duch i morale są więcej warte niż stal i ruska demagogia. Ukraińcy są silni, pomimo, że giną, a ich domy obracane są w gruz. Oni nigdy jeszcze nie byli silniejsi.

W każdym kryzysie drzemie szansa, tak jest i tutaj. Putin chciał zmieniać europejską geopolitykę i mamy szansę mu pomóc. My – potomkowie Lecha i Ukraińcy, bracia Wołodymyra, którego z Lechem nie było. Silna Polska i Ukraina razem – to słaba Rosja. O tym dobrze wiedzieli Sowieci. Stoimy przed dziejową szansą na to, żeby zbudować na nowym fundamencie relacje pomiędzy naszymi narodami. W jego dole możemy wspólnie pogrzebać imperialne zapędy niedźwiedzia ze wschodu. Jesteśmy braćmi, choć Wołodymyra nie było z Lechem pod dębem. Każdy naród potrzebuje swojego cudu nad Wisłą, wierzę, że Ukraińcy właśnie budują swój. Pomóżmy im w tym trudnym dziele, a potem bądźmy razem – dumni ze wspólnego sąsiedztwa. Broniewski pisał w znanym nam wszystkim wierszu, że „są w ojczyźnie rachunki krzywd i obca dłoń ich nie przekreśli” – tak, pomiędzy nami i Ukraińcami są rachunki krzywd. Nadszedł jednak czas, żebyśmy spróbowali je zamienić na wspólną przyszłość, bo obca dłoń przekreśli nas. Szanujmy naszych sąsiadów, wspierajmy ich – bo walczą o naszą sprawę. Dokładnie tak jak kiedyś zwykliśmy mawiać: „za wolność waszą i naszą”. Nie przegapmy tej szansy.

Jedna odpowiedź do Obrona Kijowa, a sprawa wołyńska – refleksje żołnierza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *