Czerwony sen Władimira – ukraiński test rosyjskiej armii
Minęło grubo ponad dwa tygodnie od niespodziewanego rozpoczęcia rosyjskiej ofensywy na Ukrainę. Te dwadzieścia dni określam jako czas strategicznych niespodzianek. Spodziewaliśmy się operacji wojskowych w rejonach przyległych do samozwańczych republik, mało kto jednak traktował poważnie opcję operacji na skalę taką, z jaką mierzymy się dziś.
Strategiczne zaskoczenie numer jeden: rozmach rosyjskiej ofensywy.
Niewielu również spodziewało się takiego poziomu skuteczności oporu Ukraińców.
Strategiczne zaskoczenie numer dwa: morale i wola walki obrońców Ukrainy.
Od dekad przekonywano nas o ostrych pazurach niedźwiedzia ze wschodu, tymczasem legiony Putina zamieniają się w rzędy dymiących wraków.
Strategiczne zaskoczenie numer trzy: słaby performance armii rosyjskiej.
Dziś chciałbym podsumować fakty, które być może pomogą nam zrozumieć naturę ostatniej z przytoczonych niespodzianek. Mierząc się z tematem „od ogółu do szczegółu” rozpocznę wywód od poziomu strategicznego.
STRATEGICZNIE:
1. Zdolność do oceny sytuacji – procesy decyzyjne prowadzi się na podstawie analiz. Aby były one precyzyjne i pełne zbiera się dane, które skomasowane i porównane tworzą informacje. Te z kolei poddawane są interpretacji – tak powstają oceny i założenia, na podstawie których podejmuje się decyzje. Kto wspiera informacyjnie Putina? Służby rosyjskiego wywiadu i kontrwywiadu. Czy prezydent Rosji podjąłby decyzję o inwazji na Ukrainę przewidując obecny stan rzeczy? Nie sądzę. Co się więc wydarzyło?
W mojej ocenia atmosfera strachu przed gniewem dyktatora w połączeniu z biurokratycznym wyścigiem szczurów spowodowały, że ani GU, ani FSB czy SVR nie są obecnie kompetentnymi organizacjami. Być może są skutecznym aparatem do zastraszania garstki moskiewskich opozycjonistów, natomiast w temacie strategicznej oceny daleko im do poziomu radzieckiego KGB czy GRU. Putinowi przedstawiono sytuację tak, jak chciałby ją widzieć, czyli w skrócie: „wśród Ukraińców przeważają pro- rosyjskie nastroje, a poziom gotowości bojowej ukraińskiej armii nie zmienił się od 2014 roku”. Zatem? Wchodzimy w to panie prezydencie…
Służby rosyjskie nie przeprowadziły skutecznej kampanii przygotowującej warunki do inwazji. Nie spenetrowano ukraińskich środowisk opozycyjnych, nie rozwinięto sieci agenturalnej, nie zidentyfikowano kluczowych obiektów do porażenia bronią precyzyjną (ukraiński system obrony powietrznej wciąż funkcjonuje…), nie zakłócono pracy ukraińskiego aparatu zarządzania państwem, operacje sabotażystów w większych miastach nie odniosły żadnych strategicznych efektów. Krótko mówiąc rosyjskie służby może i widzą, ale nie to co faktycznie się dzieje, meldują, ale nie o realnym stanie rzeczy, przewidują przyszłość, ale wyłącznie taką, w jakiej chciałby pławić się Władimir.
Ostatnim gwoździem do trumny spadkobierców radzieckich służb jest mylny osąd co do reakcji Zachodu. Putin, dzięki swoim działaniom z całą pewnością osiągnął jedno: zjednoczył NATO i Unię. Władimir zjednoczył nawet Polaków. To nie jest z pewnością scenariusz, który rysowali przed nim analitycy służb. Podsumowując – prezydent Rosji dziś to ślepy bokser, jego oczy w postaci służb karmią go słodkawymi halucynacjami. Czy to dla nas dobrze? I tak – i nie niestety.
2. Strategiczne planowanie – obserwując sposób, w jaki Rosjanie prowadzą ofensywę mam wrażenie, że nigdy nie brali na poważnie armii ukraińskiej. Skąd ten osąd? Klasyka militarnego planowania polega na projektowaniu głębokich uderzeń w słabe miejsca przeciwnika, izolowaniu, okrążaniu jego sił, odcinaniu ich od zapasów i rezerw. Tak postępuje się wówczas, gdy operacje wojskowe są zorientowane na neutralizację wrogich sił. Innym sposobem prowadzenia kampanii jest orientacja na teren – taki punkt widzenia najprawdopodobniej przyjęli Rosjanie. Kierunki ich uderzeń wskazują na to, że zamierzali zwyczajnie zająć wschodnią Ukrainę. Planiści z Moskwy nie zakładali istnienia czegoś takiego jak armia ukraińska, ich intencją było zajęcie obszaru, nie walka z zadającym straty przeciwnikiem.
Rosjanie również nie zakładali, że Ukraińcy będą zasilani na taką skalę dostawami sprzętu z Zachodu. Gdyby myśleli inaczej ich armie pancerne popędziłyby z północy i z południa wzdłuż osi Dniepru po to, by okrążyć i odciąć od dostaw siły ukraińskie na wschodzie kraju. Tymczasem najeźdźcy postanowili ruszyć pancernym walcem z kilku kierunków rozpraszając tym samym swój wysiłek. Oni absolutnie nie zakładali walki z regularnymi siłami. Na Ukrainie miało nie być oporu. Putin uderzył z Białorusi bo zakładał, że w ciągu dwóch dni jego czołgi zajmą Kijów. Odpicowany ruski czołg na skrzyżowaniu w stolicy Ukrainy miał stać się łukiem tryumfalnym Władimira. Dyktator zdaje się marzył o czymś symbolicznie równie wymownym jak amerykański czołg niegdyś zwalający z cokołu pomnik Saddama w Bagdadzie.
OPERACYJNIE
1. Zaangażowane siły: armia rosyjska zaangażowała w kampanie na Ukrainie spory komponent. Skład sił inwazyjnych tworzą: 29, 35, 36 armia atakujące z Białorusi. 1, 2 gwardyjska armia pancerna i 6, 20, 8 armia atakujące z terytorium Rosji. 58 armia prowadzi natarcie z Krymu. W sumie to siły liczące ponad 170 tysięcy żołnierzy. 115 tak zwanych batalionowych grup bojowych – czyli samodzielnych jednostek taktycznych operujących w ramach kampanii. Ogromne siły, nawet na rosyjskie standardy.
Teoretycznie taki zestaw powinien być w stanie dojść w kilka dni pod Berlin, praktyka natomiast pokazuje coś zupełnie innego… Co się zatem stało? Cóż, tłumacząc zjawisko znów posłużę się „bańką informacyjną Władimira”. Pamiętam czasy lat dziewięćdziesiątych w naszej armii, służyłem wtedy jako oficer w dywizji zmechanizowanej. „Armia na kwicie” wyglądała nieźle – ilości sprzętu, żołnierzy, zapasów: generalnie wymiataliśmy. Na poligon, czy defiladę też z trudem, po dużej mobilizacji potrafiliśmy coś tam wyciągnąć z koszar, jakie były jednak realia? Wojskowa technika wymaga inwestycji. Sprzęt bojowy musi być obsługiwany, zaopatrywany, naprawiany przez wykwalifikowaną kadrę, przechowywany w odpowiednich warunkach. To wszystko kosztuje, a generałowi „od kasy” czasem trudno zameldować, że zamiast kolejnych stu czołgów trzeba kupić części zamienne do tych, które już mamy…
Armia, w której idzie się „na ilość” staje się gigantem na glinianych nogach. Dobrze znam takie układy i spodziewam się, że „gwardyjskie armie pancerne” Putina borykają się właśnie z takimi problemami: mnóstwo czołgistów, mało techników.
Co do czołgistów… Maszyna choćby najsprawniejsza jest obsługiwana przez ludzi. „Ruskij tankist” nie jest dziś typem Gustlika z „Czterech pancernych”. To raczej dwudziestolatek, który postanowił podjąć dobrze płatną pracę, albo rezerwista… Efektem postępującej od kilku lat profesjonalizacji armii rosyjskiej jest stan, w którym siły zbrojne liczą około 400 tysięcy żołnierzy kontraktowych i 200 tysięcy poborowych. Biorąc pod uwagę stosunkowo niski budżet obronny Rosji i fakt potrzeby utrzymania konsumujących finanse sił nuklearnych, poziom wyszkolenia żołnierzy pozostaje raczej niski.
Co o tym świadczy? Podczas kampanii ukraińskiej Rosjanie praktycznie nie prowadzą operacji w nocy – prawdopodobnie ich żołnierze nie są do tego ani wyposażeni, ani przygotowani. W większości zniszczonych wozów bojowych, jak podkreślają analitycy, piechota nie opuszczała pojazdów. Drzwi i rampy w trafionych transporterach pozostają zamknięte, żołnierze martwi wewnątrz. To oznacza, że rosyjski piechur boi się wyjść do boju. Porzucony sprzęt wskazuje też na niskie morale najniższych rangą wojskowych. Zatem mnóstwo sprzętu i mnóstwo ludzi – jakość pozostaje pod znakiem zapytania.
2. Zdolności do głębokich uderzeń – co przez to rozumiemy w wojskowej nomenklaturze? To w dużym skrócie możliwości rażenia celów w odległościach powyżej 40 kilometrów poza linią frontu: rakiety i lotnictwo. Rosjanie wciąż dysponują poważnymi zasobami w tym obszarze. Do niszczenia celów na terenie zachodniej Ukrainy używają rakiet balistycznych Iskander i Toczka (czyli takich, które nie są kierowane i lecą po torze paraboli) oraz pocisków manewrujących Kalibr (to rakieta, która lecąc na niskim pułapie zachowuje się jak mały samolot). Poza wspomnianą Toczką to dość nowoczesny sprzęt. Rosjanie testowali rozwiązania techniczne związane z tymi możliwościami w Syrii. Sprawdzono tam między innymi system wskazywania celów dla tego typu rakiet – tak zwany STRELET. Ukraińcy pojmali na swoim terytorium kilka grup rosyjskich komandosów wyposażonych właśnie w ten sprzęt. To nowoczesne i efektywne uzbrojenie.
Szacuje się jednak, że do tej pory siły inwazyjne użyły już około 800 rakiet do wykonywania głębokich uderzeń. Nikt oczywiście nie wie ile tego typu uzbrojenia pozostaje w zasobach Putina, natomiast bez wątpienia do dziś zużyto spory procent zapasów. Spodziewam się, że intensywność rosyjskich ataków rakietowych w najbliższych dniach spadnie. Użycie tej broni w klasycznym podejściu militarnym ma zapewnić paraliż systemów dowodzenia, oślepienie obrony przeciw lotniczej i porażenie zasobów logistycznych: żadnego z tych celów nie udało się dotąd Rosjanom osiągnąć.
Należy mieć na uwadze, że Putin musi wciąż utrzymywać rezerwy rakiet na powiedzmy „inne ewentualności”, a odtworzenie ich zasobów w warunkach sankcji ekonomicznych nie będzie łatwe.
Lotnictwo: jego wysiłek w pierwszych dniach wojny skupiono na wyeliminowaniu sił powietrznych Ukrainy. To w dużym stopniu udało się osiągnąć. W militarnej narracji mówimy o „przewadze w powietrzu” lub o „panowaniu w powietrzu” – te stany osiąga się poprzez zsynchronizowane działania lotnictwa, obrony przeciwlotniczej i rozpoznania. Na ten moment Rosjanie osiągnęli stan lokalnej przewagi. Z całą pewnością nie mają panowania w powietrzu, skoro ich myśliwce nie bombardują jeszcze celów w zachodniej części Ukrainy. Ukraińska obrona przeciwlotnicza wciąż pozostaje aktywna, w tym również w okolicach Kijowa. Trudno jest mi znaleźć uzasadnienie na taki stan rosyjskich „osiągnięć” w obszarze budowania przewagi powietrznej. Zakładam, że podobnie jak w innych obszarach, gdzie o powodzeniu decydują zaawansowane technologie, ich siły powietrzne wyglądają dobrze „na kwicie”, gorzej w praktyce. Nakłady na utrzymanie w sprawności technicznej floty powietrznej są ogromne, nie jestem przekonany biorąc pod uwagę rosyjski budżet obronny, że są one adekwatne do potrzeb.
3. Logistyka: w tym obszarze siły inwazyjne mocno niedomagają. Przerwa operacyjna w ubiegłym tygodniu spowodowana była najprawdopodobniej brakami w zaopatrzeniu. Powodów jest kilka. Po pierwsze ruski planista założył, że dojedzie do Kijowa w dwa, może trzy dni. Paliwa, żywności, wody i amunicji nie zabrano więc szczególnie dużo. Po drugie Ukraińcy bardzo słusznie skupili wysiłek swoich ataków na porażeniu logistyki, zwłaszcza tam, gdzie linie komunikacyjne Rosjan są mocno rozciągnięte (patrz wschodni kierunek działań). W operacjach wojskowych zakłada się, że im głębiej włamiesz się na terytorium przeciwnika, tym bardziej wrażliwe na ataki będą twoje linie zaopatrywania. Do ich ochrony należy przeznaczyć spore siły, zwłaszcza w terenie, który zamieszkuje wrogo nastawiona ludność. Władimir najwyraźniej tych sił nie ma.
Dwa dni temu Rosjanie zwrócili się do Chin o wsparcie logistyczne, zapotrzebowano między innymi pakiety żywnościowe dla wojska (coś, co my nazywamy „meal ready to eat”). To czy Chińczycy dostarczą taką pomoc wciąż pozostaje wątpliwe, jest to jednak jasny sygnał mówiący o tym, że Władimir nie jest logistycznie gotowy na długotrwałe boje. Generalnie rosyjski sprzęt jest produkowany z myślą o powiedzmy „krótkim cyklu życia” na polu walki. Wiem z doświadczenia, że wymiana silnika w czołgu z rodziny T72 zajmuje dni, jeśli nie tygodnie. W ruskim sprzęcie nie ma tematu „modułowości”, czyli rozwiązań umożliwiających szybkie wymiany uszkodzonych podzespołów. Jeśli czołg się „popsuje” to po prostu ląduje w rowie… Uzupełnienie w nim amunicji też jest skomplikowanym procesem. Doświadczyłem na własnej skórze ładowania amunicji w czołgu T72, to nie jest ani łatwa, ani szybka czynność. Ruska armia jest gotowa na blitz krieg, nie na długą wojnę z mocnym przeciwnikiem.
4. Operacje informacyjne: są dziś ważną częścią operacji militarnych. W ich ramach kształtuje się morale i osądy populacji atakowanego kraju, jego obrońców, populacji we własnym kraju, własnych sił zbrojnych i opinii międzynarodowej. To „wojenny marketing”. Władimir na wstępie zadbał o uświadomienie Rosjan. Hasło „denazyfikacja” dobrze zabrzmiało. Każdy Rosjanin rozumie, że „nazizm” należy niszczyć i jest to słuszny kierunek. Slogan ten zabrzmiał jednak kompletnie niedorzecznie poza Rosją. „Walka z nazizmem” na Ukrainie stała się symbolem absurdu, w obliczu którego Zachód mocno się skonsolidował. Putin zadbał o „home front” nie miał natomiast gotowej narracji dla Ukraińców. Oni dla niego po prostu nie istnieją – to w jego mniemaniu Rosjanie.
Skoro więc nie udało się nakłonić ich do poparcia idei „Wielkiej Rosji” Władimir uciekł się do zastraszania. Ściągnięcie na front jednostek czeczeńskich miało nikły efekt militarny. Był to jednak sygnał dla obrońców: „dostaniecie się w ręce okrytych złą sławą, bezlitosnych wojowników”. Władimir straszy. Gadka o ochotnikach z Syrii i Afryki również jest próbą wywarcia presji psychologicznej. Bombardowanie miast to także element gry informacyjnej. Charków, Mariupol czy Czernichów mają być przestrogą dla Kijowa – nie są. W walce informacyjnej Rosjanie schowali głęboko marchewkę (może nawet jej nie mają), machają natomiast wysoko kijem. Na tym froncie denazyfikowany właśnie żyd, prezydent Ukrainy robi znacznie lepszą robotę.
5. Rezerwy: analitycy oceniają, że do tej pory Rosjanie użyli około 90% wszystkich sił, które zgromadzili na potrzeby kampanii. Cześć z tych sił już do tej pory zasilana była jednostkami z wschodniego okręgu wojskowego. Należy pamiętać o tym, że Putin nie może zaangażować większości swoich jednostek w kampanię ukraińską. Rosja ma długie granice, a wokół nich sporo się dzieje… Do tego jest jeszcze NATO. Oceniam, że to co będzie teraz docierać na ukraiński front będzie stanowić „składaki ad hoc”. Będą to raczej kiepsko wyszkolone i wyposażone pododdziały o niskim morale. Wieści o ofiarach i słabej kondycji sił inwazyjnych z całą pewnością rozeszły się już po siłach zbrojnych.
Rosjanie wspomagają się prywatnymi kontraktorami: mówi się o „grupie Wagnera”, która już operuje w ramach ofensywy. Doniesienia o szesnastu tysiącach ochotników z bliskiego wschodu są raczej wyssane z palca. Kilkuset, może kilka tysięcy… Przywiezienie ochotnika z Syrii i wręczenie mu kałasznikowa to jednak nie wszystko. Tu znów kłania się rosyjskie przywiązanie do cyfr raczej niż do jakości. Wojna na Ukrainie to konflikt o dużej skali, tutaj decydować będzie umiejętne użycie zaawansowanych technologii, mobilność, taktyka, logistyka – nie masy pojedynczych ochotników. Władimir potrzebuje nowocześnie wyposażonych i wyszkolonych jednostek o wysokim morale – nie krzyczących w niebo Arabów czy brodatych Czeczenów.
CO WIĘC WŁADIMIR POCZNIE?
Wszystko wskazuje na to, że Rosjanie nie mają już sił na prowadzenie dynamicznych działań na dużą skalę. Rezerw nie przybywa, wojna kosztuje, a rubel osiąga kolejne dno. W mojej opinii walki przekształcą się w działania pozycyjne, scenariusz Aleppo, który opisałem w jednym ze swoich opublikowanych już tekstów. Morale armii rosyjskiej będzie pikowało w dół, ukraińskiej odwrotnie. Zakładam, że Rosjanie będą bezlitośnie bombardować otoczone miasta wywierając w ten sposób presję podczas negocjacji. Ich argumenty i postulaty będą mięknąć. Jeśli Kijów nie zostanie okrążony do końca tego tygodnia to prawdopodobnie w ogóle nie zostanie odcięty od reszty kraju: Rosjanie po prostu nie dają sobie z tym rady. Władimir dotarł do ściany i to znów „dobrze i niedobrze”. Jest w tej wojnie przegrany, jakkolwiek ona się zakończy. O tym, że zajmie całą Ukrainę nie ma już mowy. „Niedobrze”, bo jego zranione ego może podyktować mu kolejne, jeszcze bardziej brutalne kroki. Rosjanie odwołają się do prowokacji, walki informacyjnej, mistyfikacji. Bombardowania, takie jak to rzekomo przeprowadzone przez Ukraińców na cywilne obiekty w Doniecku będą się coraz częściej zdarzać. To niestety nie będzie krótki konflikt – „Afganistan na sterydach” jak ktoś to trafnie ocenił. Pamiętajmy jednak o tym, że my – Zachód, nie poradziliśmy sobie z presją talibów…
Prośba ode mnie – polub, skomentuj lub podziel się artykułem jeśli uważasz tekst za wartościowy.