Czy ruski poborowy zakończy wojnę na Ukrainie? komentarz pułkownika
Sytuacja na froncie wojny rosyjsko – ukraińskiej straciła sporo ze swojej dotychczasowej dynamiki. Od dwóch tygodni Rosjanie wyraźnie zmienili taktykę. Nie potęgują natarcia, nie ma już też mowy o kilkudziesięciokilometrowych kolumnach wozów bojowych pod Kijowem. Co więcej – zapowiadają ograniczenie działań w rejonie Kijowa i Czernichowa. Coś jest na rzeczy, ale co?
W pierwszych tygodniach siepaczy Władimira dopadły problemy logistyczne. Brakowało paliwa, żywności, amunicji. Teraz braki zaczynają pojawiać się w obszarze, który Iwan zwykł uważać za swoją mocną stronę. Wielkiej Rosji nigdy nie brakowało dwóch rzeczy: terenu i ludzi. Syberyjskie pustkowia nie pomogą ruskim powalić Ukraińców na kolana, ale ludzie?… Tak, ludzie by się przydali. Skąd te wnioski?
Straty Rosjan na froncie ukraińskim są różnie szacowane. Kijów mówi o 16 tysiącach, NATO o liczbie oscylującej pomiędzy 8 i 12 tysięcy. Ruscy?… Cóż – ich ostatni oficjalny raport ogłoszony w zeszłym tygodniu mówi o 1350 zabitych i 4 tysiącach rannych. Jaka jest prawda? W zeszłym tygodniu doszło do ciekawego zdarzenia na arenie rosyjskich mediów. Otóż prawdę przez moment stała się „komsomolskaja”… Na stronie dziennika o takiej właśnie nazwie pojawił się artykuł, w którym liczbę zabitych Rosjan określono na ponad 9 tysięcy. Tekst zniknął po kilkunastu minutach, natomiast sam dziennik wytłumaczył się z incydentu atakiem hakerów. Biorąc te wszystkie dane pod uwagę prognozuję liczbę ofiar po stronie rosyjskiej na około 10 tysięcy. Mam wrażenie, że jest to nieco zaniżony poziom. W wojskowych statystykach używa się przelicznika kalkulacyjnego, zgodnie z którym na jednego zabitego przypada 3 rannych. Zatem: 40 tysięcy żołnierzy wyłączonych z walki – to 20% z liczącego około 200 tysięcy komponentu zaangażowanego w walki na Ukrainie. Odwołując się ponownie do wojskowych kalkulacji podam, że kiedy straty w jednostce bojowej sięgają powyżej 10% zaczynamy mówić o utracie zdolności bojowej. Taki oddział należy wycofać z walki i go odbudować.
Czy to jest dla Rosjan problem? Przecież „ljudi u nich mnoga”… Oczywiście nie byłby to kłopot, gdyby Władimir przed rozpoczęciem wojny ogłosił mobilizację. Nikt jednak nie zakładał, że po miesiącu walk w workach na zwłoki powróci do kraju 10 tysięcy ruskich chłopaków. Pikanterii dodaje jeszcze jeden istotny fakt: na wiosnę w Rosji zaczyna się pobór do wojska, a skoro zaczyna się pobór – to również oznacza, że kończy się służba żołnierzom, którzy poszli w kamasze rok wcześniej.
Generalnie zasadnicza służba wojskowa w rosyjskiej armii trwa 12 miesięcy. Poborowi to ponad 30% rosyjskich wojsk lądowych. W armii służą też żołnierze kontraktowi, którzy podpisują umowy na 3 lata. Do tego namawia się poborowych od pierwszego dnia służby. Co się więc wydarzy na przełomie kwietnia i maja? Zeszłoroczny pobór idzie do cywila, nie zakładam, żeby tłumy wśród tych młodych ludzi podpisywały teraz kontrakty na 3 letnią służbę. Dużej liczbie żołnierzy kontraktowych będą się kończyć umowy – również nie zakładam, żeby wielu z nich zamierzało je przedłużać… Straty i faktyczny charakter wojny można ukryć przed społeczeństwem przy pomocy propagandy, demagogii i inżynierii społecznej. Trudno jest jednak zahamować przepływ plotek w strukturach armii. Chłopaki do siebie dzwonią, piszą, rozmawiają – oni wiedzą o co biega na Ukrainie. Potrafią przekazywać sobie informacje tak, żeby przełożeni za bardzo się nie czepiali. Sam to wiem – z doświadczenia.
Dlaczego więc Władimir po prostu ich nie zatrzyma w armii? Kwestia poboru i służby przymusowej jest w Rosji politycznie bardzo delikatnym tematem. Ta wrażliwość jest zbudowana na bazie traumy afgańskiej. Oglądaliście „Dziewiątą kompanię”? Jeśli nie, to obejrzyjcie. Tak – w Hindukuszu do piachu szły całe zastępy wcielanych do armii młodych Rosjan. Między innymi dlatego po ostatniej reformie sił zbrojnych Rosji ogłoszono, że „poborowi nie będą służyć w operacjach za granicą federacji”. Obietnicę, którą Putin zobowiązał się dotrzymać, złamano już na początku wojny ukraińskiej. Minister Szojgu przyznał, że w szeregach wojsk inwazyjnych służą poborowi – „w jednostkach tyłowych”, jak zaznaczył. Te jednak jak się okazuje dostają największe cięgi… Ciężko będzie Władimirowi zebrać tegoroczny pobór. Niektórzy analitycy uważają, że będzie to moment na ogłoszenie częściowej mobilizacji – to jednak politycznie może być bardzo trudne do uzasadnienia. Kremlowi zależy na poparciu społecznym, a taki ruch może być zgubny w skutkach. Co więcej: ani poborowi, ani rezerwiści nie idą na front prosto z domu. Poborowego trzeba wyszkolić, a rezerwiście przypomnieć o co chodzi np. w prowadzeniu czołgu. Dodatkowym problemem jest fakt nieposiadania przez Rosjan centrów szkolenia. Rosyjski poborowy po wcieleniu szedł prosto do jednostki bojowej, w której odbywał szkolenie podstawowe i specjalistyczne. Teraz te jednostki w zdecydowanej większości walczą na froncie. Kto zatem będzie ich szkolił? Nad tym z pewnością móżdżą teraz smutni panowie na Kremlu.
Szojgu i jego ekipa próbują łatać dziury na różne sposoby. Na Ukrainę ściągane są jednostki z Armenii i Osetii. Do walki ma wkroczyć ponoć blisko tysiąca najemników z tak zwanej jednostki Wagnera (rosyjscy kontraktorzy). Pojawiają się Czeczeńcy, na dniach w Białorusi wylądować ma pierwszych 300 z 800 ochotników z Syrii (nie 16 tysięcy czym jeszcze niedawno chwaliła się ruska propadanda). Czas pokaże na co te posiłki się zdadzą. Okazuje się, że Ukraina to nie Syria – tutaj walkę podejmują dobrze wyposażeni, przygotowani i zmotywowani obrońcy. Krzyczący Arab z kałaszem, brodaty Czeczen, czy wystraszony poborowy niekoniecznie muszą sobie z tym poradzić. Jak to mówi znany poemat: „i choćby przyszło tysiąc atletów i każdy z nich zjadłby po tysiąc kotletów, to i tak nie udźwigną – taki to ciężar”… A jak będzie? Zobaczymy.
Polub lub udostępnij artykuł jeśli uważasz treść za wartościową – dziękuję!
dołącz do wydarzenia, jeśli chcesz wiedzieć więcej o wojnie na Ukrainie:
Jedna odpowiedź do Czy ruski poborowy zakończy wojnę na Ukrainie? komentarz pułkownika